"Laotańskie urny, czyli płaskowyż osobliwości" Czwarty wymiar nr.08/2013
index witryny
strona główna
wstecz








      Zobaczyłam je po raz pierwszy przeglądając foldery turystyczne po Laosie. Od razu mnie zahipnotyzowały, jak każde miejsce otoczone tajemnicą. Wielkie kamienne urny porozrzucane wśród wzgórz. Ktoś nawet zażartował, że krajobraz przypomina trochę zielone wzgórza Irlandii, a rozproszone na zboczach kamienne naczynia są jak kufle porzucone bezwładnie przez gigantów, którzy wracali z nocnego imprezowania po okolicznych tawernach.
      Potocznie to tajemnicze skupisko megalitycznych zabytków nazywa się Równiną Dzbanów. Jest to dosłowne tłumaczenie nazwy tego obszaru ukutej przez francuskich archeologów (La Plaine des Jarres). To oni odkryli to miejsce dla świata zachodu w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Zwykle termin Równina Dzbanów używany jest szerzej w odniesieniu do całego obszaru geograficznego o laotańskiej nazwie Xiangkhoang. W języku polskim funkcjonują także określenia Dolina Amfor i Płaskowyż Urn. Ja wolę używać tej ostatniej nazwy, gdyż w rzeczywistości to nie jest równina, a raczej pagórkowaty teren położony na wyżynie powyżej 1000m n.p.m. Znajduje się tu kilkadziesiąt stanowisk archeologicznych. Występują na nich kamienne cylindryczne naczynia, pojedynczo lub w skupiskach. Niektóre miejsca są trudnodostępne, położone w odległych zakątkach dżungli. Do innych dostęp jest wręcz niemożliwy ze względu na niewybuchy, które pozostały po tak zwanej "tajnej wojnie" (1964-1973), kiedy to neutralny Laos poddawany był dywanowym nalotom i bombardowaniom przez wojska amerykańskie "przy okazji" wojny w Wietnamie. W ramach objęcia Płaskowyżu Urn patronatem UNESCO od 2004 roku realizowany jest projekt oczyszczania terenu z niewybuchów i trzy stanowiska są już dostępne dla odwiedzających.
      Bazą wypadową do zwiedzania Płaskowyżu Urn jest Phonsavan. Jest to nowa stolica prowincji Xiangkhoang. "Nowa", gdyż to miasto powstało zaledwie trzy dekady temu, po wcześniej wspomnianej wojnie. Stara stolica, Muang Khoun, już nigdy nie podźwignęła się ze zniszczeń wojennych.
      Trzy udostępnione dla zwiedzających stanowiska z dzbanami znajdują się kilkanaście kilometrów od Phonsavan. Dzięki temu, że zbudowano szutrowe drogi, jesteśmy w stanie dojechać do nich wypożyczonym motocyklem. Jeszcze kilkanaście lat temu byłaby to nie lada ekspedycja.
      Największe skupisko około trzystu pięćdziesięciu urn (na 25 hektarach) znajduje się na przedmieściach miasta, tuż za lotniskiem. Nazywa się Ban Ang, ale potocznie nazywane jest Stanowiskiem numer 1. Prowadzi tam dobrze oznaczona droga. Tu zajeżdża większość busów z turystami. Tablica przed wejściem poucza, aby chodzić tylko po oznaczonych ścieżkach, które zostały sprawdzone w 2004 przez saperów z organizacji MAG (Mines Advisory Group). Oczyszczając teren z pozostałości wojennych (głównie z tak zwanych "bombies" z bomb kasetowych, które do dziś znajdowane są na terenie Laosu) usunięto z tego terenu 127 niewybuchów.
      Widok jest rzeczywiście oszałamiający. Ogromne okrągłe lub obłe kamienne naczynia, niektóre w większych skupiskach, inne pojedyncze, na pierwszy rzut oka rozmieszczone jakby bez żadnego jasnego porządku, pokrywają ogromny teren pofalowany wzniesieniami. Niektóre są w pozycji pionowej, inne leżą przewrócone na bok. Chodzący w ich pobliżu ludzie nadają skalę tym tajemniczym magalitom. Największe osiągają ponad dwa i pół metra wysokości i do dwóch metrów średnicy, a ważą kilka ton. Nic dziwnego, bo każdy został wykonany z jednego bloku skalnego, który został umiejętnie wydrążony na kształt zgrabnego naczynia. Niektóre wyglądają na bardzo starannie wykonane, jakby ulepione na kole garncarskim przez zręcznego rzemieślnika. Co by nie powiedzieć, trzeba było dobrych fachowców znających się na doborze materiału i właściwej technice, aby w epoce żelaza (szacuje się, że te kamienne urny powstały około 2500 lat temu) używając prostych narzędzi pozyskać z okolicznych gór odpowiedni materiał skalny (w tym celu używane były piaskowce, wapienie, zlepieńce, ale i granity), wykuć z niego kształt potężnego okrągłego naczynia i przetransportować je na obecne miejsce. Górny otwór każdego dzbana wykończony jest wyraźnie zaznaczoną krawędzią, więc przyjmuje się, że naczynia te miały kiedyś pokrywy. Niektórzy spekulują, że mogły to być kamienne dyski, które archeolodzy znaleźli w pobliżu dzbanów. Jedna powierzchnia takiego dysku jest zwykle zupełnie płaska, natomiast druga bywa ozdobiona geometrycznymi koncentrycznymi wzorami, sporadycznie przedstawieniami zwierząt. Jednak biorąc pod uwagę niewielką liczbę znalezionych dysków oraz fakt, że żaden oryginalnie nie był umieszczony w pozycji pokrywy dzbana (jak ma to miejsce teraz na Stanowisku numer 1), część archeologów twierdzi, że kamienne dyski pełniły rolę swoistych płyt nagrobnych lub oznaczeń miejsc pochówku (np. jam grobowych), natomiast dzbany miały przykrywy wykonane z drewna lub ratanu, a te z oczywistych względów nie przetrwały do naszych czasów.
      Od razu pojawia się pytanie, jakie było przeznaczenie tych niezwykłych naczyń. Biorąc pod uwagę ich ogromne rozmiary i wynikającą z tego małą praktyczność, raczej nie były używane do przechowywania żywności, chociaż istnieje teoria sugerująca, że w okresie monsunu mogły być wykorzystywane jako cysterny do gromadzenia i przechowywania zapasów deszczówki na czas pory suchej dla karawan wiozących m.in. sól, które przemieszczały się przez te tereny z delty Mekongu aż po północne Indie. Hipoteza kojarząca umiejscowienie urn ze szlakiem karawan opiera się na obecności podobnych miejsc w Sa Huynh w Wietnamie i w Cachar w północnych Indiach.
      Jednak bardziej prawdopodobna hipoteza wiąże te naczynia z obrządkiem grzebania zmarłych. Takie przynajmniej były wnioski Madeleine Colani, archeolog z École française d'Extreme Orient, która jako pierwsza badała to miejsce w latach trzydziestych ubiegłego wieku, a jej dwutomowa monografia Mégalithes du Haut-Laos opublikowana 1935 roku stanowi do dziś podstawowe źródło wiedzy na ten temat. Prowadzone przez ekipę Colani badania wykopaliskowe wykazały, że w urnach znajdowały się częściowo nadpalone ludzkie szczątki, najczęściej pochodzące od więcej niż jednej osoby, a także narzędzia z brązu i żelaza oraz ozdoby. Natomiast plonem badań archeologicznych prowadzonych wokół urn było zebranie materiału wskazującego na obecność kości ludzkich, ale bez śladu kremacji, a także pozostałości naczyń ceramicznych, przedmioty z żelaza i brązu, szklane i kamienne paciorki, ceramiczne odważniki i węgiel drzewny.
      Na terenie Stanowiska archeologicznego numer 1 znajduje się znacznych rozmiarów jaskinia z wejściem od strony północno-zachodniej oraz dwoma otworami w sklepieniu. Badając jaskinię Colani stwierdziła obecność wielu spalonych kości oraz grubą warstwę sadzy na ścianach jaskini. Zasugerowała, że jaskinia pełniła rolę swoistego krematorium do spopielania zwłok, natomiast urny były używane do składania prochów.
      Kolejne prace wykopaliskowe zostały przeprowadzone po długiej przerwie po badaniach Colani, bo dopiero w 1994 roku przez Profesora Eiji Nitta z Uniwersytetu Kagoshima we współpracy z laotańskim archeologiem Thongsa Sayavongkhamdy. Zbadali oni dokładnie teren wokół jednej z urn i na głębokości około 8-12 cali pod powierzchnią ziemi znaleźli 7 płaskich kamieni przykrywających jamy w ziemi. Sześć z nich zawierało ludzkie kości, natomiast w siódmej znajdował się dzban grzebalny z drobnymi fragmentami kości i zębów.
      Badania te potwierdziły także, że komory grzebalne znajdujące się wokół wielkich kamiennych urn pochodzą z tego samego okresu, co urny. Zdaniem profesora Nitta urny pełniły zasadniczo rolę symbolicznego pomnika dla członków jednego rodu lub klanu. Według tej teorii protoplasci rodów lub przywódcy klanów byli chowani w urnie, natomiast wokół urny znajdowały się miejsca pochówku ich krewnych lub członków klanu.
      Fakt, że szczątki grzebane w urnach oraz te, które były grzebane wokół urn pochodzą z tego samego okresu, a więc wiążą się z tą samą tradycją i praktykowane były przez tą samą grupę ludzi, zostały potwierdzone w badaniach archeologicznych prowadzonych przy okazji oczyszczania tego terenu z powierzchniowych i podziemnych niewybuchów (UXO) w latach 2004-2005 i 2007. Do takich wniosków doszła nadzorująca te prace Julie Van Den Bergh. Zagadką pozostawała dalej kwestia, dlaczego stosowano ten podwójny system grzebania zmarłych.
      Van Den Bergh zaproponowała hipotezę, że wielkie kamienne naczynia były pierwotnie przeznaczone do przeprowadzania wstępnego rozkładu zwłok, natomiast wykorzystanie urn do składania prochów zmarłych było praktyką późniejszą.
      Hipoteza dotycząca wstępnego rozkładu zwłok opiera się o praktyki znane z innych tradycji południowo-wschodniej Azji, gdzie po śmierci ciała monarchów były poddawane skomplikowanej procedurze pogrzebowej z wykorzystaniem tzw. naczyń destylacyjnych, używanych do szkieletowania zwłok. Polegało to na tym, że w początkowym etapie rytuału pogrzebowego ciało zmarłego umieszczano w specjalnym naczyniu (urnie) na czas, gdy zmarły przechodzi stopniową transformację ze świata ziemskiego do świata duchowego. Po zakończeniu rytualnego rozkładu miękkich części zwłok następowała ich kremacja i pochówek wtórny.
      Ciekawostką jest również to, że grupa etniczna tak zwanych Czarnych Tajów (Tai Dam) zamieszkująca tę część Laosu od XI wieku również praktykuje zróżnicowane rytuały pogrzebowe. Z tym, że w ich tradycji członkowie elit są po śmierci spopielani, co ma szybko uwolnić ich duszę w drodze do nieba, podczas gdy zwykli udzie są grzebani, a ich dusze pozostają na ziemi.
      Jest już południe, słońce zaczyna mocno grzać, co jest bardzo przyjemne po przeraźliwie zimnym poranku (w końcu jesteśmy na wysokości ponad 1000 m n.p.m.). Kierując się wskazówkami według schematycznej mapki jedziemy na Stanowisko numer 2, które znajduje się kilkanaście kilometrów dalej. Tutaj jesteśmy sami, widać nie wszystkim chce się podskakiwać na dziurawych drogach. Urny skupione są na pagórkowatym terenie pośród drzew. W dolinkach widać tarasowe poletka, po pastwiskach przechadzają się krowy, sielskie widoczki. A do tego ta magiczna obecność wielkich kamiennych naczyń. Niektóre z nich posłużyły drzewom za naturalne donice, a ich korzenie w miarę rozrastania się rozsadziły skalne dzbany na kawałki. Ścieżki są mniej wydeptane, widać, że przybywa tu mniej turystów. Wypatruję oznakowanych przez MAG szlaków, żeby nie zboczyć z bezpiecznych tras. Nigdy nic nie wiadomo...
      Płaskowyż Urn wciąż pozostaje tajemnicą. Naukowcy nie są zgodni. Snują różne teorie, wygłaszają odważne tezy, gubią się w domysłach. Natomiast mieszkańcy tej krainy nie mają wątpliwości. Zapytani o pochodzenie tych osobliwości, chętnie opowiadają laotańską legendę o rasie gigantów, która kiedyś zamieszkiwała te tereny. Dawno, dawno temu, żył król gigantów Khun Cheung, który toczył długą wojnę ze swoim wrogiem. Gdy w końcu go pokonał, aby uczcić zwycięstwo, podobno sam stworzył te "dzbany", aby przygotować i przechowywać ogromne ilości trunku biesiadnego lau hai. Na dowód prawdziwości tej historii można przytoczyć argumenty semantyczne: lau oznacza "alkohol", a hai to "dzban". A więc rzeczony napitek to popularne do dziś wino ryżowe, które przechowywane jest w glinianych dzbanach.
      Inna lokalna legenda mówi o tym, że urny zostały wręcz ulepione z mieszaniny naturalnych komponentów, takich jak glina, piasek, cukier (sic!) i produkty odzwierzęce. W tym kontekście tłumaczy się, że jaskinia obecna na Stanowisku numer 1 była naturalnym piecem do wypalania tychże dzbanów po ich ulepieniu.
      Droga do Stanowiska numer 3 wiedzie przez zamieszkane wioski. Życie płynie tu normalnym spokojnym trybem, jakby nie zmienione od wieków. Tylko łuski pocisków i inne pozostałości bomb wykorzystane jako materiały konstrukcyjne lub elementy wyposażenia gospodarstw (na przykład jako skrzynki na warzywa i kwiaty, podpórki lub pojemniki) są świadectwem burzliwej historii współczesnej tych terenów.
      Fakt, o historii współczesnej mówi się tu wiele, jest ona obecna na każdym kroku. Niemal w każdym lokalnym pubie lub hotelu w Phonsavan dekorację wnętrz stanowi powojenny złom, karabiny i łuski po bombach. Na głównej ulicy wzrok przyciąga pub o uderzającej nazwie "Kratery", do którego wejścia strzegą pociski artyleryjskie wielkości człowieka. Miejscowa ekspozycja MAG udostępnia wystawę zdjęć oraz tablice z faktami opisującymi szczegółowo wydarzenia sprzed ponad 40 lat. Co wieczór odwiedzający mogą obejrzeć w miejscowych pubach filmy dokumentalne, mówiące o tamtych czasach.
      Niewiele natomiast wiadomo o starożytności na tych terenach. W przeciwieństwie do starożytnej Grecji, czy choćby czasów Pierwszego Cesarza chińskiej dynastii Qin, które datują się na ten sam okres, co tajemnicze dzbany, naukowcy nie są pewni, co faktów dotyczących cywilizacji zamieszkującej te tereny. Dodatkowe zniszczenia spowodowane ostatnią wojną spowodowały znaczny uszczerbek i tak skąpych informacji o przeszłości. A przecież w okolicy są też inne intrygujące miejsca o znaczeniu archeologicznym, jak choćby menhiry w Suan Hin (na terenie Parku Archeologicznego Hintang).
      Na Stanowisku numer 3 czeka nas zaskakujące spotkanie. W skleconej z desek jadłodajni zasiadamy na laotańską zupę z makaronem ryżowym. Obok przy stoliku siedzi rodzina francuska, przyjechali tu ze swoim osobistym przewodnikiem. Niespodziewanie kobieta zaczyna rozmawiać z nami po polsku! Okazuje się, że urodziła się w Polsce, wyjechała z kraju zaraz po studiach, w latach sześćdziesiątych. Rzadko odwiedza dawną ojczyznę, więc spotkanie z rodakami w tak dziwnym zakątku świata jest dla niej nie lada niespodzianką. Dla nas zresztą też!
      Do miasta wracamy już po południu. Czas, aby spłukać z siebie grubą warstwę kurzu z szutrowych ścieżek. Jednak tajemnica tego miejsca wniknęła we mnie na dobre i na długo pozostanę pod wrażeniem wyjątkowego krajobrazu Płaskowyżu Urn z jego osobliwymi magalitami.

Iwona Kozłowiec

Zobacz inne artykuły.