"Perskie oko Azji" Off-road pl nr. 5(177)/2015
index witryny
strona główna
wstecz








      Irak czy Iran? A jaka to różnica? Dla większości ludzi z Zachodu to niewielka różnica. Kiedyś Persja była potężnym imperium, ale w nowożytnych czasach nie odgrywała już tak znaczącej roli. Dzisiejszy Iran wyrósł jednak na tej wielowiekowej tradycji, jest krajem z kulturą wielokroć starszą niż polska, chociaż dziś jest uznawany za państwo niecywilizowane, a wręcz niebezpieczne dla światowego pokoju i ładu.

      Dla podróżników XX i XXI wieku, Iran stał się krajem tranzytowym, po drodze do Indii. W taki sposób ja się z nim zetknąłem, 12 lat temu. Potem jeszcze dwukrotnie przejeżdżałem Iran w drodze do Indii, aż w końcu wybraliśmy się do Iranu, aby przyjrzeć mu się z bliska.
       Trudno było zebrać ekipę podróżników chętnych odwiedzić ten kraj. Iran ma zły PR w zachodnich mediach. Poza tym kraje islamskie, zarządzane przez mułłów nie wzbudzają wakacyjnego pożądania tak jak Rumunia, czy Gruzja. Iran jednak nie jest krajem arabskim, ale perskim, a to taka różnica jak między Polską a Niemcami. Jest krajem policyjnym, więc przestępczość wewnątrz jego granic jest na zerowym poziomie. Od rewolucji Khomeiniego był państwem zamkniętym na zachodni globalizm, przez to ludzie żyją tu z dala od naszego materializmu i konsumpcji, są do przesady przyjaźni, otwarci i chętni kontaktów z przyjezdnymi. Tylko w ten sposób mogą poznać świat spoza granic ojczyzny.
       Wszystkie moje podróże do Iranu zaczynały się we wschodniotureckim, albo raczej kurdyjskim Dogubayazit. Jest tam coś na kształt kempingu, ponad miastem, przy jednym z niewielu w tym regionie źródeł. Widać z niego ośnieżony szczyt Ararat (5165m n.p.m.), położony ledwie 25km dalej. Kiedyś na tym kempingu spotykali się podróżnicy zdążający czym się da i jak się da do wielkiego celu - Indii. Odkąd Pakistan stał się niestabilny, ta trasa lądowa straciła na znaczeniu.
       Iran zaczyna się na przejściu granicznym. Najpierw mamy do czynienia z wschodniotureckim, totalnym bałaganem i rozgardiaszem, potem czeka nas wyniosły spokój Persów. Teoretycznie trzeba na granicy zapłacić wysoki podatek od silników diesela, ale można to obejść za sprawą łapówki, albo długiej dyskusji z urzędnikiem, który zachowaniem, erudycją, wykształceniem i elegancją nie odbiega od przedwojennych norm angielskich.
       Wielu wie, że w Iranie paliwo jest tanie. Kiedyś litr diesela kosztował 0.09zł, teraz jest to 0.60zł, ale jest na kartki. Iran szybko się zmienia. Kiedy widziałem go za pierwszym razem, internet był zabroniony. Po kilku latach pozwolono na telefony komórkowe. Teraz wprowadzono kredyty, zaroiło się więc od samochodów na ulicach i okazało się, że jedyna rafineria irańskiej ropy nie potrafi zaspokoić popytu. Wprowadzono więc sprzedaż reglamentowaną. Szalenie utrudnia to podróżowanie, ale można sobie poradzić. Mimo zamknięcia Iranu na świat zachodni, wielu ludzi mówi tutaj po angielsku. Po rewolucji religijnej sporo emigrantów wróciło z Zachodu do ojczyzny. No i zawsze można dogadać się na migi. Język rosyjski nie jest tutaj znany.
       Z powodu niskiej ceny paliwa, można je kupić dopiero w Tabriz, 350km od granicy. Taki przepis. Kiedyś, przed Tabriz stał wielki billboard z napisem 'Down with USA'. Dziś go już nie ma, a strażnicy rewolucji już nie rekwirują muzyki zachodniej, alkoholu i nie wyłapują kobiet bez chust na włosach. Zasady poluzowano, ale nadal trzeba być abstynentem, nosić długie spodnie, a kobiety jakieś nakrycie głowy.
       Przez pierwsze kilka dni zwiedzaliśmy północny Iran. Zaczęliśmy od Kandovan. To takie miejsce przypominające turecką Kapadocję, tyle że ciągle żywe i nieturystyczne. Potem pojechaliśmy nad morze Kaspijskie. Są tu nawet plaże, chociaż bieganie w slipach nie jest na miejscu. Dalej wjechaliśmy w dolinę Alamut, aby zobaczyć ruiny zamków dawnych Asasynów. Wiąże się z nimi rozległa historia, krótko mówiąc była to pewnego rodzaju sekta ludzi zajmujących się religią, filozofią i... rozbojem. Taka bliskowschodnia odmiana Ninja, ze swoim kodeksem zachowań i wierzeń, szkoleniami najlepszych asasynów, czyli zabójców wynajmowanych przez dawnych oligarchów. Żyli tu sobie w niedostępnej krainie gór Elburs, tuż pod szczytem Alam Kuh (4850m n.p.m.). Kres ich idylli przynieśli nieokrzesani Mongołowie w XIII wieku.
       Z doliny Alamut puściliśmy się autostradą, na której ruch był na tyle nieskoordynowany, że korkowała się non-stop. Stolicę Iranu - Teheran minęliśmy po obwodnicy. Znam go od środka. Jego urok nie jest aż takim magnesem, aby sprostał kompletnemu zakorkowaniu komunikacyjnemu. Przedzierałem się kiedyś dwukrotnie przez miasto motocyklem. W upale, na stromych ulicach jak w San Francisco, stanowiło to nie lada wyzwanie. Postanowiliśmy niezwłocznie pojechać dalej na wschód, w piękne góry Elburs, schodzące w słoną pustynię Dasht.
       Góry Iranu to osobna opowieść. Widziałem wiele gór, ale te w Iranie są inne. Może to klimat, a może minerały ukryte w ich wnętrzu, w każdym razie przykuwają oko kolorami i niecodziennymi kształtami. Te na północy są zalesione. Elburs są egzotycznie kolorowe. Zagros (mają długość 1600km) są suche, piaszczyste i bezludne, a bardziej na zachód groźnie skaliste. Można tam znaleźć ostatnich koczowników Bachtiarów. Miałem kiedyś okazję spotkać ich na drodze. Kolorowa grupa Cyganów - takie było moje pierwsze wrażenie. Jednak egzystują w świecie islamskim, z inną religią, innymi obyczajami.
       Tymczasem dojechaliśmy do Semnan. To miasteczko nie przyciąga niczym. Ale wiąże się z nim pewna historia sprzed lat. Kiedyś zaaresztowano tutaj dwóch podróżników motocyklowych, którzy wtargnęli do zamkniętej bazy wojskowej na pustyni. Podobno jechali kierując się zdjęciami satelitarnymi, chcąc przekroczyć słoną pustynię off-roadem. Ale nikt z tutejszych tajniaków nie potrafił w takie bzdury uwierzyć. Wjechali do bazy i zapytali o drogę - co za bezczelność! Pamiętam to dobrze, bo byłem jednym z tych motocyklistów.
       Tym razem ominęliśmy z dala tereny wojskowe i wjechaliśmy drogą 81 w sam środek pustyni. Dasht jest surowa, bezduszna i piękna w swej całkowitej ciszy. Warto obejrzeć jej zdjęcia satelitarne, wyglądają jak czarujące witraże Chagall'a w katedrze w Reims. Warto także zanocować na pustyni. Gruba na kilka centymetrów warstwa soli, pył słonego piachu i kompletny brak dźwięków. Na wyschniętych jeziorach nie mieszkają nawet owady. Taki nocleg potrafi być zjawiskowy. Pustynia ma prawie 80tys.km\2, to 25% terytorium Polski. Podobno na jej zachodnich krańcach żyje jeszcze gepard azjatycki.
       Prosto z pustyni wypadliśmy na miasto Yazd. Ma charakter typowo pustynny, czyli jest w nim pełno zieleni. Tak dla przekory, albo dla symbolicznego powstrzymania nawału piasku, suchości wysysającej wszelką wilgoć ze śluzówek oczu i nosa, wreszcie dla odmiany monochromatycznych krajobrazów. W takich miastach kolor zieleni jest niemal święty, a roślinność dopieszczana codziennie. Yazd jest starożytnym miastem ze swoistą kulturą. Można tu siedzieć tydzień, a wszystkiego się nie zrozumie. Yazd jest też ostoją zoroastrianizmu, pradawnego systemu filozoficzno-religijnego, istniejącego do dziś w islamskim świecie. Kiedyś, 33 wieku temu, był w Persji religią panującą. Dziś przypomina o tym wieczny ogień, tlący się nieprzerwanie w świątyni od 16 wieków.
       Ale Yazd to także ciekawa starówka, po której można chodzić bez końca, oraz meczety. Nasze samochody skierowaliśmy jednak w stronę perły Persji, czyli w kierunku Esfahanu. Przejechaliśmy pustynne góry Zagros i stanęliśmy popasem na dwa dni w Esfahanie. Kiedyś była tu stolica, dziś jest centrum turystyki zorganizowanej. Miasto jest pełne zabytków najwyższej klasy, mosty na rzece, wielki plac, meczety, ma też niezwykłą atmosferę spokoju, mimo buzującej nowoczesności. To wielkie miasto, na jego obrzeżach znaleźli schronienie nawet Ormianie przesiedleni tutaj w XVII wieku.
       Dalej pojechaliśmy przez bajkowy Zagros. Nie ma tu wiele dróg, większość jest kiepskiej jakości, ale o to nam przecież chodzi. W Iranie asfaltuje się wszystko, bo coś z tym bitumitem trzeba robić. W górach jednak walczyliśmy o jakąkolwiek drogę. Gdzieś po środku tych pięknych krajobrazów dogonił nas na mopedzie policjant. Sądziliśmy, że bez dyskusji o mandacie się nie obędzie. Ale okazało się, że zauważył nas we wiosce i pojechał za nami, aby wskazać drogę. Trasa, którą znaliśmy zawaliła się w przepaść, ale uczynny policjant wskazał nam inną, nawet ciekawszą. To właśnie świadectwo gościnności Muzułmanów. Już wcześniej doszliśmy do wniosku, że zanim poprosisz o pomoc w Iranie, zastanów się czy masz czas na długą rozmowę, biesiadę, a nawet wielkie przyjęcie domowe. Trudno się wyłgać, mówiąc - ja tylko chciałem zapytać, w prawo czy w lewo na skrzyżowaniu.
       Tymczasem dotarliśmy do nieciekawych ruin zigguratu w Chogha Zanbil, glinianej piramidy sprzed 33 wieków i ciekawej wystawy w muzeum w Shush, stolicy Persji sprzed 26 wieków. Odnaleziono tutaj pozostałości dawnych osiedli ludzkich nawet sprzed 7000 lat, a pierwsze zapiski historii tego miasta są datowane na 60 wieków temu.
       W naszej dalszej trasie zobaczyliśmy tylko jedno miejsce historyczne - Persepolis - dawną stolicę imperium Dariusza i potem Kserksesa, tego co pod Termopilami... itd. Zanim tam dojechaliśmy popływaliśmy sobie w morzu Arabskim, czyli w słynnej zatoce Perskiej. Zobaczyliśmy pola pełne ropy. Odwiedziliśmy także największe miasto portowe dawnej Persji i nowoczesnego Iranu - Bandar e Bushehr. Przekroczyliśmy na powrót zielone w tym miejscu góry Zagros i odnaleźliśmy w nich tajną jaskinię, jakby schron dla wyrzutni rakiet. Zatrzymaliśmy się także w Shiraz. Kiedyś najnowocześniejsze miastu Persji, znane było także ze szczepu winogron shiraz, dziś można tutaj podziwiać jedynie piękną cytadelę. W niej można znaleźć miłe zacisze od spiekoty i wrzasku nowoczesnego miasta. Wewnątrz jest miły gaj pomarańczowy i cudny staw. Warto także zobaczyć stare zdjęcia, z okolic początku XX wieku, a na nich odnaleźć Iran kolonialny.
       W końcu jednak dotarliśmy do Persepolis. Swoją urodą nie powala na kolana tak jak swoją sławą, ale mimo to jego odwiedzenie jest tak obowiązkowe jak wieża Eiffla. 26 wieków temu było największym i najbogatszym miastem na świecie. Zniszczył je Aleksander Wielki w 330 roku p.n.e. w zasłużonej zemście za najazdy Kserksesa. Persepolis jest miejscem turystycznym, wyzutym z atmosfery dawnej sławy, zakonserwowanym w formalinie gablot, tabliczek z opisami, wyznaczonych ścieżek zwiedzania. O wiele lepszym miejscem, gdzie można poczuć dawną chwałę imperium są pozostałości Pasargady, miasta zwykłych ludzi, bo Persepolis było miastem szlachty. Tutaj właściwie skończyła się nasza podróż przez Iran. Wracaliśmy na północ autostradami, czas naglił. Kierowaliśmy się do ormiańskiego Karabahu. Ale to już zupełnie inna historia.

Mariusz Reweda

Zobacz inne artykuły.