FWT Homepage Translator
rajd karkonoski (2003)
index witryny
strona główna
wstecz








      Długo zapowiadany wśród znajomych i długo oczekiwany, przygotowania tras, sprzętu i samochodów, namawianie się kto z kim pojedzie i którym samochodem. Efekt - kameralny rajd dwóch załóg, Land Rover Seria III (biały) z rodziną Pawłów na pokładzie oraz Toyota Land Cruiser LJ70 z Iwoną, Janką i z autorem tego teksu w środku. Awarie w ostatniej chwili wykluczyły Rafała z żoną w UAZ'ie, niedomagania żony (zielonego) Pawła też nie pozwoliły mu przyjechać, obowiązki rodzinne i praca przyblokowały Mikołaja z Samurajem, a największy orędownik tego rajdu Tomek musiał zostać w łóżku z powodu wypadku. Nie dopisał nam też humor pana nadleśniczego, który uparł się, że samochody terenowe narobią więcej szkód w lesie niż ciężki sprzęt do zrywki drewna. Ale mimo wszystko pogoda była jak na zamówienie, słoneczna i gorąca, a trasy trudne i piękne.
      Wyruszyliśmy z Poznania wieczorem, niebo było zachmurzone i czasami popadało, aby sobie poprawić nastroje zawinęliśmy do Aquaparku w Lesznie. Godzinka na basenach i już ruszyły tęsknoty za nurkowaniem w Chorwacji. Do Szklarskiej dojechaliśmy w nocy, toteż siedzenie przy kielichu ograniczyliśmy do towarzyskiego minimum. Zapowiedzi naszego gospodarza - Jacka, były nadzwyczaj kolorowe, więc ufni w jego słowa poszliśmy spać.
      Rano upał 30st. W kawalkadzie motocykli crossowych pojechaliśmy na pierwszą próbę podjazdu w góry. Jak na to początku bywa, trudy kamiennego rumowiska o nachyleniu 30-40st porośniętego wysokimi drzewami, zatrzymały nas skutecznie w połowie drogi. Land Rover posunął się dalej, zawieszając tylni most na kamieniu i dopiero wtedy zaczęliśmy się zastanawiać czy tam w górze w ogóle jest jakiś przejazd. Wycofaliśmy się i teraz z jednym, lokalnym przewodnikiem pojechaliśmy niby to na trasę mniej wymagającą. Taka też z początku się wydawała, piękne widoki na Szrenicę i przełęcz Jakuszycką. Najpierw podjazd na Wysoki Kamień niebieskim szlakiem ku zadziwieniu napotkanych turystów, a potem w dół ku Czerwonemu Potokowi. I tu zaczęły się schody, stopnie miały gdzieniegdzie po 30-40cm. Była to stara droga, niezaznaczona na mapach, wymyta przez wodę w czasie burzy. Najpierw około 200m wystających kamieni i wyżłobionego kanionu przez potok. Omijanie ich bez pilota z krótkofalówką było raczej niemożliwe. Jak to Paweł powiedział - koła fruwały w powietrzu. Przeprowadziliśmy oba samochody przez tą drogę naszpikowaną ostrymi kamieniami kilka razy zaliczając maksymalny wykrzyż osi i maksymalne trawersy, poczym stanęliśmy przed suchym wodospadem. Prawdopodobnie podczas burzy płynęła tędy woda i wyżłobiła coś na kształt wodospadu między kilkoma wielkimi jak samochód głazami. Na pierwszy rzut oka trasa była nie do przebycia, uskok terenu był wyższy od samochodu. Można było budować pomosty z drobnych kamieni i umacniać je ziemią, ale na co są najazdy! Jakiś czas trwały dysputy jak ułożyć podkłady i ominąć największe kamienie i rozpadliny. Potem przyszła kolej na praktykę. Wsiadłem do Toyoty i spojrzałem przed siebie, zobaczyłem tylko głowę Pawła i niebo, więc pojechałem zgodnie ze wskazówkami.
Prawdziwy rock-crowling, opony przetaczały się z kamienia na kamień, kilka razy musiałem wycofać i spróbować jeszcze raz pod innym kątem, ale jakoś się udało. Ale teraz wiem po co amatorom rock-crowlingu tak duże przełożenia na pierwszym biegu, moja redukowana jedynka była za szybka, na czym cierpiało sprzęgło. Przez moment zderzak Toyoty był na tyle wysoko wystrzelony w niebo, że Paweł razem z synem postanowili zapozować do zdjęcia w kucki pod osłoną drążków kierowniczych. Przeprawa długiego Land Rovera była bardziej kłopotliwa, nie tylko ze względu na rozstaw osi i masę, ale też na brak wspomagania, a tu trzeba się na kręcić kierownicą. Potem czekał nas bród na Czerwonym Potoku i dwie duże śmierdzące kałuże. Całość przeprawy trwała prawie dwie godziny, a pokonaliśmy odległość 300-400m. Poskładaliśmy sprzęt i ucięliśmy sobie piknik.
      Dalej już nie było tak ekstremalnie, zjechaliśmy po kamienistej drodze do asfaltu na Jakuszyce, po drodze przekraczając tory kolejowe i wróciliśmy po starym drewnianym moście na Kamiennej do Szklarskiej Poręby Górnej. Resztę dnia postanowiliśmy zaprojektować sobie turystycznie. Odwiedziliśmy obóz wspinaczkowy na Kruczych Skałach, gdzie to już za 80zł można było przejść sobie tyrolką nad wysokim urwiskiem.
Klientów jak na lekarstwo, ale może to taki styl pracy, złapać jednego jelenia dziennie i załatwione. Potem pojechaliśmy asfaltami przez Kowary na przełęcz Okraj. Widoki po drodze porównywalne z serpentynami w Norwegii. Zalesione świerkami zbocza Rudaw Janowickich, w dolinach małe wsie ciągnące się wzdłuż potoków jak liście wzdłuż łodygi. Wąska droga z dobrego asfaltu ciągnie się ku przełęczy, na której jest przejście graniczne z Czechami. Zostawiamy samochody po polskiej stronie i przechodzimy do Czech na piwo i obiad. W Czechach po staremu, zadbane ulice, bogate menu w restauracjach i obsługa rodem z socjalizmu.
      Wieczorem po powrocie długie rozmowy trwały do późnej nocy, a kac i zmęczenie spowodował, że wyjechaliśmy następnego dnia dopiero o 11. Pawły już jechały do domu, więc postanowiliśmy odprowadzić ich nieco, nie omijając ciekawych miejsc w górach. Na początek trasa rowerowa przez Średnią i Dolną Szklarską Porębę, która skończyła się stromym, kamienistym zjazdem do Kamiennej. Widoki po drodze nawet mnie, staremu górołazowi zapierały dech, rzadko się zdarza taka przejrzystość powietrza w Polskich górach, przy jednoczesnej wysokiej temperaturze. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że Szklarska jest dość dużym miastem, nie ograniczonym tylko do ulicy w centrum. Musieliśmy długo jechać między starymi, poniemieckimi zabudowaniami, aby wreszcie opuścić Szklarską. Każdy z tych budyneczków ma swoją historię, każdy jest pięknie położony z widokiem na góry i otoczony świerkami, niektóre są pięknie odrestaurowane i zachęcają do marzeń o przeprowadzce w góry.
      Do Kopanieca dostaliśmy się starą drogą łączącą kiedyś Jelenią Górę ze Świeradowem. Teraz jest zamknięta, nie wiadomo z jakiego powodu. Po drodze minęliśmy wiadukt kolejowy nad drogą i Małą Kamienną, majstersztyk starej szkoły inżynieryjnej. Na Koziej Szyi oczom naszym ukazał się szeroki widok na Przedgórze Rębiszowskie. Potem już był asfalt wzdłuż Kamienicy przez Starą Kamienną do Barcinka. Z Pasiecznika pojechaliśmy przez pola wzdłuż kwitnących akacji. Widok z góry na pola przywodzi na myśl żółte morze rzepaku falujące na wietrze i zatapiające wysepki drzew. Droga się skończyła, albo jak kto woli przewodnik pokpił sprawę i musieliśmy pojechać na przełaj przez trawersową łąkę, aby dostać się na punkt widokowy na Stanku i obejrzeć przełomy Bobru. To tylko przedsmak trasy na następny Rajd Karkonoski, może już pod koniec czerwca.
      Jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy pójść na pieszą wędrówkę przez Wysoki Kamień do Kopalni Kwarcu. To dość długa trasa, na mapie oznaczona na 185min. Wróciliśmy nieco zmęczeni późnym wieczorem, ale bogatsi o widoki serca kamieniołomu, dość surrealistyczne. Dobrze, że tą trasę zrobiliśmy wieczorem, bo w samo południe słońce by nas mocniej wykończyło. Poniedziałek przyniósł załamanie pogody, na szczęście jeszcze nie padało, więc wybraliśmy się samochodem do Jakuszyc i dalej do Harahova już rowerami. Plan był taki aby zrobić pętlę po górach Izerskich i przejść z powrotem do Polski na Smreku, ale pogoda skutecznie nas do tego zniechęciła. Wróciliśmy czerwonym szlakiem z Bukoveca, po drodze zaliczając wejście na około 40m wysokości wiadukt kolejowy. Jeszcze tego samego dnia, około 19 wieczorem wróciliśmy do Poznania.
Mariusz Reweda