FWT Homepage Translator
Kotlina Kłodzka I (2002)
index witryny
strona główna
wstecz








      Wyjazd planowany od dawna jednak trochę mnie zaskoczył. Zdecydowałem się w ostatniej chwili. Po wchłonięciu porannej miski ryżu zapakowałem manele do wozu i w drogę. Poprzedniego dnia wieczorem opracowałem jeszcze trasę z Poznania do Międzygórza przy użyciu Mapy Europy Microsoft'a w wydaniu softwearowym, tak aby koła jak najrzadziej dotykały gładkiego asfaltu. Nawiasem mówiąc ciekawe skąd w Microsoft'cie znają większość zapomnianych dróżek w Polsce, skoro nawet nasze ojczyste mapy często pokazują drogi i mosty, których nigdy nie było.
      Wyjechałem z Książa Wlkp. w kierunku na Borek Wlkp. przecinając lasy w kierunku południowym. Z początku pobłądziłem, ale już w niecałą godzinę dotarłem do Siedmiorogowa. Na końcu wsi usytuowane jest coś w rodzaju artystycznego rancho. Z drogi widać porozrzucane różnej wielkości rzeźby w drewnie. Wszystko otoczone płotem z kamienia jak w jakimś zamku. Całość robi wrażenie przykuwającego uwagę bałaganu. W Kobylinie tankuję tanie paliwo i zaraz potem w Smolicach spostrzegam pośród drzew jakiś dworek otoczony licznymi zabudowaniami gospodarskimi. Pałacyk jest nawet w dobrym stanie, pewnie mieści się tam jakaś szkoła albo służy za hotel dla vipów z tymi ich konferencjami. Między Jutrosinem a Szkaradowem natykam się na znakomicie odrestaurowany drewniany wiatrak. Pełno ich w południowej Wielkopolsce. Stojąc przy nim można jednak sobie wyobrazić walkę don Kichota z tymi śmigłowymi potworami na kurzych stopkach. Mają w sobie coś z ociężałości rycerza zakutego w blachy i buńczucznej waleczności żołnierza. Spotkałem też na wpół rozsypujący się wiatrak, który wyglądał jak wrak Gwiazdy Śmierci z 'Powrotu Jedi' Lucasa. Wydawał się jakby zaraz miał zacząć biec chwiejnym krokiem ku nadjeżdżającym samochodom w zachodzącym słońcu, pobrzękując żółtą tabliczką z napisem "obiekt przeznaczony do rozbiórki, wstęp wzbroniony". Za Sułowem nie zatrzymało mnie już nic nadzwyczajnego. Prułem przez łąki i lasy aż do Trzebnicy, gdzie musiałem wjechać na główną drogę do Wrocławia i dalej do Kłodzka.
      Tuż za Bystrzycą Kłodzką spotkała mnie miła niespodzianka. Otóż wreszcie za pieniądze Unii odremontowano główną drogę do Międzygórza przez Wilkanów. Mosty mają nowiutkie barierki, a asfalt ani jednej dziury.
      Postanowiłem zanocować w jednym z pensjonatów FWP. A, że wziąłem najtańszy pokój mogłem się za sprawą swojej oszczędności przenieść w czasie do lat siedemdziesiątych. Zapach dawno nie wietrzonego wnętrza dopełniał widok rozlatujących się krzeseł, szaf i niedomykających się drzwi na balkon. Balkon zresztą był udostępniony tylko wycinkowo, bo reszta groziła zawaleniem.
      Międzygórze warto odwiedzić dla samego tylko zachwytu nad architekturą tej wsi. Otóż w XIX wieku ta mała wieś przekształciła się w modne, tak jak dziś Szklarska Poręba, wczasowisko. Z tamtego okresu pochodzą wszystkie drewniane budynki pensjonatów, wzorowane na domach tyrolskich z charakterystycznymi okrężnymi balkonami. Właśnie te bajkowe wielopiętrowe zabudowania w połączeniu z pięknym otoczeniem, jeszcze słabo zaśmieconym turystami, nadaje Międzygórzu niepowtarzalny urok. Pierwszy dzień w tym cichym zakątku Polski jest zwykle dręczący nudą, ale jak tylko przyzwyczaimy się do ciszy i zapachu pieców opalanych drewnem, poczujemy się jak w raju.
      Kolejnego poranka wybrałem się na najwyższy w okolicy szczyt górski - Śnieżnik, 1425m n.p.m. Trzeba ostrego, dwugodzinnego marszu, czasami pomagając sobie rękami, aby dotrzeć do schroniska, a potem pokrzepiony owsianką jeszcze pół godziny wspinałem się na szczyt. Widoki są piękne, a jakże. Zwłaszcza te w kierunku na południe. Pod warunkiem tylko, że nie ma chmur, a dzisiaj są i to gęste. Wiatr wieje tak, że nawet przez gruby polar i dwie bluzy zimno. Trzeba wracać, najlepiej żmijowcem, taki szlak w kierunku na Czarną Górę, tam pewnie nie ma takich gęstych chmur. Żmijowiec zaskakuje metrowymi zaspami śnieżnymi. Niestety śnieg wygląda jak biały kawior, więc buty, nawet najlepsze, szybko przemakają.
      Skoro podziwianie widoków pierwszego pracowitego dnia się nie udało, to może zwiedzanie okolicy samochodem będzie bardziej owocne. Ruszyłem w kierunku Błędnych Skał w okolice Kudowy Zdrój. Najpierw odwiedziłem Długopole Zdrój, dziwiąc się zachwytom nad tym miastem jakie przeczytałem uprzednio w przewodniku Pascala. Potem skierowałem się ku wyraźnej dezaprobacie mojego silnika w górę ku autostradzie sudeckiej. To taka zapomniana przez Boga i partię bardzo dawno temu wyasfaltowana dróżka leśna, zbudowana przez tych złych Niemców. Tą pięknie położoną i dziurawa szosą dotarłem do Dusznik Zdrój, aby podziwiać piękny park zdrojowy i stary rynek. Kiedy miasto to nazywało się jeszcze Reinerz Bad, było przyciągającym turystów ośrodkiem wczasowym. W 1826 roku leczył się tutaj na suchoty Fryderyk Chopin. Może dla uczczenia tej traumatycznej przygody, od 1946 roku organizowane są tu słynne sierpniowe Festiwale Chopinowskie. Pewnie w myśl zasady 'Polak zawsze znajdzie okazję aby...'. Inna historia muzyczna tej okolicy to kuźnia w osadzie Lejarnia, gdzie zwykł bywać młody Feliks Mendelssohn-Bartholdy. Podobno z okazji tych odwiedzin napisał muzykę do 'Snu nocy letniej'. Ciekawe czy za 100 lat hotel, w którym przebywał Michael Jackson też będzie sobie rościł prawo do organizowania koncertów muzyki pop jego imienia. A może muzyka XIX wieku jest uprzywilejowana.
      Teraz kolej na Błędne Skały. W sezonie za opłatą 6zł można podjechać pod sam płot samochodem. Teraz trzeba było jednak iść pod górę asfaltówką. Za to samochód odpoczywał sobie na słoneczku. Błędne Skały to prawdziwy labirynt skalny. Można się tam zgubić, bez jaj. Niektóre przejścia są tak ciasne, że trzeba siłą przeciskać się na czworakach. Przed płotem spotykam cały szwadron wojska. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że szlak przez skalny labirynt jest tak trudny do przebycia, zwłaszcza że wszystkie ścieżki są oblodzone. Więc dziwiłem się, że wojaków przywieziono na wycieczkę krajoznawczą. Ale kiedy przeszedłem cały labirynt i nigdzie ich nie zobaczyłem, pomyślałem, że na pewno się gdzieś po drodze zgubili. Nie ma strachu, kilku obrońców ojczyzny miało, jak zauważyłem, przy sobie komórki, zadzwonią po pomoc.
      Następna atrakcja wycieczki to nieczynny wiadukt kolei na przełęczy Srebrnej. Przełęcz niska, ale wiadukt wysoki i bez barierek. Szkoda, że nie organizowali skoków na linie. W tym roku muszę spróbować, tylko najpierw zrobię sobie dwudniową głodówkę i założę pod spodnie pampersa. Ostatni punkt programu to obiad w barze turysty w Bystrzycy Kłodzkiej. Dają tam baaardzo tanie jedzenie, więc po wyszukaniu sobie odpowiedniej wymówki na to niezdrowe żarcie, kupiłem podwójne frytki, podwójną jajecznicę, smażony ser i pepsi. Mój nienawykły do takich trucizn żołądek dał znać zaraz po wyjściu z baru. Więc zwiedzanie tego pięknego miasta ograniczyłem do przejścia tych samych, co w zeszłych latach uliczek wypełnionych śmiechami i krzykami cygańskich dzieci. Gdyby zabrać stąd samochody, można by tu kręcić filmy o czasach przedwojennych. Wystrój architektoniczny w zasadzie się nie zmienił od kilkudziesięciu lat. Pewnie dla nawykłych do błyszczących wieżowców jest tutaj zbyt ponuro, ale takiej atmosfery biedy i beztroski trudno szukać gdzie indziej. Wieczór spędziłem w pensjonacie na czytaniu niezwykle interesującej książki opisującej świat nam niestety mało znany.
      Już ostatni dzień, pora wracać. Jeszcze tylko wizyta w kamieniołomie niedaleko Jaskini Niedźwiedzia i zdrowotne wody Lądka Zdrój. Miałem nadzieję na zakup prawdziwego oscypka od prawdziwych górali, ale kiedy wreszcie dojechałem do ich bacówki, okazała się zamknięta na kłódkę. Zwykle co roku kupuję u nich, formowany brudnymi rękami po uprzednim wychyleniu pół litra gorzałki, oscypek, albo jak powiadają 'górolską witominkę'. Tym razem nic z tego. Jadę więc do Jaskini Niedźwiedzia. Ograniczam się do obejrzenia plastykowego szkieletu prehistorycznego niedźwiedzia, bo samą jaskinię widziałem już dwa razy, polecam. Poczym kieruję się do nieczynnego kamieniołomu, gdzie wydobywano marmur i rudy uranu. Można tam znaleźć okazy ametystów i niebieskie minerały miedzi, trzeba mieć tylko po swojej stronie silne poparcie szczęśliwego losu. Ja tym razem nie miałem. Więc omijając licznie wygrzewające się na słońcu żaby wspinam się coraz wyżej na stromiznę sztolni. Pomagam sobie rękami zanurzając je głęboko w gliniaste rumowisko skalne. W pewnym momencie docieram do pionowej skały, której w żaden sposób nie mogę obejść. Rozglądam się wokół i nogi uginają się pode mną. Duża sadzawka na dnie kamieniołomu wydaje się stąd małą kałużą, a asfaltowa droga do Jaskini Niedźwiedzia obfituje w małe punkciki ludzi pokazujące rękami na tego idiotę co udaje Kukuczkę w kamieniołomie. W jednej chwili wszystkie problemy egzystencjonalne znikają, a człowiek ma tylko jeden skupiony umysł na jednym celu, dotrzeć bezpiecznie z powrotem na dół. Można się męczyć latami w lotosie usiłowując powstrzymać pędzący umysł w próbach medytacji, a tu wystarczy zagapić się przez pół godziny i ma się przeżycie duchowe jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Musiałem komicznie wyglądać, kiedy tak zsuwałem się okrakiem po obsuwającym się rumowisku. Kiedy zobaczyłem te same wygrzewające się na słońcu żabki, pomyślałem nigdy więcej, zawsze tak mówię, ale to nie pomaga. Żabka gdyby nawet miała pod tyłkiem diamenta to by nie zauważyła, a człowiek potrafi zrobić różne głupstwa dla zaspokojenia ego. A może po prostu żabka jest głupia.
      Lądek Zdrój przywołuje we mnie wiele wspomnień, ale ja kieruję się do parku zdrojowego, a konkretnie do Zakładu Przyrodoleczniczego Wojciech. Pięknie odnowiony przed kilku laty po prostu olśniewa urodą pełną przepychu, kipiącą od zdobień pod barwną kopułą pijalnią wód mineralnych z radioaktywnymi krynicami. Podobno jest to najpiękniejsza budowla zdrojowa w Polsce, widziałem kilka i potwierdzam to zdanie. Tutaj dopiero widać jak powinny wyglądać klasyczne zabytki starożytnej Grecji w pełnej ferii barw. My je tylko znamy z monochromatycznych ruin i zastanawiamy się, czym tak zachwycają się historycy architektury.
      Nie spodziewałem się jeszcze jednego ewenementu w mojej krótkiej podróży. Otóż we wsi Trzebicko niedaleko Krotoszyna stoi sobie na niskim wzniesieniu drewniany kościółek. Nie opisany na szczęście, dla takich poszukiwaczy jak ja, w żadnym przewodniku. Kościółek sam w sobie jest piękny swoją ascezą kształtów, ale drewniana rzeźba przed wejściem do bocznej nawy, przedstawiająca księdza w okularach, jest beztroską polskiej wsi. Obok wystruganej podobizny surowego duchownego widnieje napis: 'wierni parafianie proboszczowi ...' nazwiska nie pomnę. Pomyślałem sobie, że to miły akcent tej deszczowej wyprawy i pstryknąłem, z profesjonalnym zadęciem, jedną fotkę.
Mariusz Reweda

Mogę udzielić szczegółowych informacji na temat trasy.