artykuł z Off-roadu.pl ze zlotu podrózników Srebrna Góra 2004
index witryny
strona główna
wstecz








      14-go maja do Srebrnej Góry w Górach Sowich zjechało kilku podróżników. Każdy z nich miał za sobą dalsze lub bliższe wyprawy po Europie, Azji czy Afryce. Zamierzenia były takie aby zapoczątkować cykl corocznych spotkań promujących ideę podróży własnym, zmotoryzowanym środkiem transportu. Zjawiło się też kilkunastu chętnych posłuchania opowieści z dalekiego świata. Większość uczestników zakwaterowała się na forcie Ostróg na przełęczy Srebrnej. Kilku spało pod namiotami inni w samochodach albo w domkach kempingowych. Już w piątek wieczorem rozpoczęły się pokazy slajdów i prezentacje wypraw. Pierwszy wystąpił organizator całego zamieszania - Jarek Michalak, który zapewnił gościom ciekawą godzinę opowiadając o swojej wyprawie Ładą do Kirgizji. To już jego druga wyprawa do Azji, wcześniej pokonał trasę do Mongolii. Jarek wyznaje zasadę najlżejszej linii oporu, jeśli chodzi o transport. Kupuje w Polsce starą Ładę, rychtuje ją do stanu używalności, po to tylko aby dała radę pokonać kilka tysięcy kilometrów po bezdrożach Rosji. Kiedy dociera do celu sprzedaje samochód i wraca pociągiem.
      Wieczorem w piątek w karczmie rozgorzała dyskusja na temat jaki samochód nadaje się do pokonania bezdroży Półwyspu Kolskiego. Było wiele opcji, wraz ze spożytym alkoholem dysputa się zaostrzała. Rozmowa krążyła również w tematach podróżniczych. Wspomnienia z wypraw, plany na następne wypady. Dobrze się czułem w otoczeniu ludzi rozumiejących sens podróżowania własnym środkiem transportu w dzikie strony tego świata. Nie musiałem się spierać co do oczywistych spraw a mogłem błogo rozpływać się w słuchaniu o przygodach innych. Takie dysputy trwały by pewnie do rana, gdyby nie dotkliwe zimno, temperatura wahała się w okolicy 4oC. Szybki prysznic w letniej wodzie i wskoczyliśmy do namiotów w ciepłe śpiwory. Ekipa Free Landera zmieściła się w małym na oko namiociku na dachu swojego samochodu.
      Noc nie była ciekawa, wiatr dmuchał coraz mocniej, a nad ranem spadł deszcz. Jednak nie było aż tak zimno aby nie móc wytrzymać w puchowym śpiworze. Poranna toaleta, pół litra wody na kaca, oglądanie samochodów innych zlotowiczów i śmiesznymi wydały się wczorajsze spory. Dziś prowadzę mały rajd off-roadowy po górach. Trzeba szybko zebrać wszystkich chętnych na placu zbiórki w miasteczku, wyjaśnić im reguły poruszania się po lesie samochodami w zwartej grupie, dopełnić formalności i opłat, omówić sprawy organizacyjne z pomocnikami w żółtym UAZ'ie zamykającymi konwój oraz najważniejsze, naświetlić program jazdy uczestnikom. Dodatkowo, musiałem zmodyfikować nieco trasę ze względu na pracę leśniczych, jakie sobie zaplanowali w ostatniej chwili. No i z dużym opóźnieniem, jak zwykle, szereg terenowych pojazdów rusza na przełęcz Srebrną.
      Pierwsza niezbyt stroma wspinaczka skończyła się na tyłach fortu Don Jon próbą przejazdu po trawersie. Mały defekt żółtego UAZ'a spowolnił nieco prace organizacyjne, ale w końcu prawie wszyscy wdrapali się na wysoką półkę, nawet prawie trzytonowy Mercedes (wojskowa sanitarka) kempingowo-terenowy po krótkim mocowaniu się z reduktorem. Nie obyło się bez pierwszej i ostatniej na szczęście sytuacji niebezpiecznej, kiedy Land Rover Seria III kierowany niewprawną jeszcze ręką Piotrka, albo raczej nogą na sprzęgle, uderzył w gril UAZ'a, na którym przed sekundą spoczywała jeszcze noga Pawła naprawiającego silnik.
      Samochody mozolnie, jeden za drugim wspinały się pod górę aby zaraz stromo się z niej zsuwać. Niektórzy potrzebowali pomocy pilota, inni bardziej doświadczeni dawali sobie radę sami. Wiatr coraz mocniej szumiał w koronach drzew, szamocąc świeże zielenią liście. Robiło się coraz zimniej. Każdy trudniejszy odcinek, wymagał ode mnie długiej bieganiny z pomocą od samochodu do samochodu. W końcu taka była idea tego rajdu, jedziemy razem, uczymy się razem. Każdy kilometr w terenie, ułatwia zrozumienie własnego samochodu. Wspinaliśmy się szlakiem pieszym po kolejnych szczytach Gór Sowich. Próbowaliśmy przejechać między drzewami po zapomnianej drodze. Zsuwaliśmy się kanionem strumyka pionowo w dół po luźnych głazach. Mieliśmy też spokojne przejazdy z pięknymi widoczkami na północne przedgórze gór. Kolejna próba przejazdu, zainteresowała tylko najbardziej spragnionych silnych wrażeń. Stromy podjazd drogą do zrywki drewna kończył się gdzieś w głuszy, ale i tak nikomu w wyznaczonym czasie nie udało się dotrzeć zbyt wysoko po czymś co nie przypominało w żaden sposób drogi, a utrudniało nawet sprawnemu fizycznie człowiekowi chodzenie. Nic się nie urwało, nic się nie zepsuło. Nawet nie uczestniczący w tym wyścigu pod górkę, mogli się napatrzeć na wyczyny innych.
      W miarę pokonywania trasy rosły umiejętności jadących, wzbogacał się zasób wiedzy o wykorzystaniu narzędzi zainstalowanych w ich samochodach, a nie używanych w codziennej eksploatacji. Deszcz rozpadał się na dobre. Utrudnił nam sprawne omijanie dużych kamieni w żlebach jakie pokonywaliśmy, opony przystosowane do asfaltu nie chciały się trzymać na mokrej, pochyłej powierzchni głazów. Potem już w strugach deszczu pokonaliśmy ostatnią próbę przejazdu. Zawrotka w gliniastym błocie była ciężką próbą dla kempingowego Mercedesa, ale pomogły mu blokady mostów oraz wprawny pilotaż. Free Lander dopiero za którymś tam razem wśliznął się na pagórek obrzucając widownię błotem spod kół i głośno piszcząc sprzęgłem wiskotycznym. Wcześniej czerwony Wrangler powiesił się na nisko opuszczonej osłonie skrzyni biegów i trzeba go było ściągać na linie kinetycznej. Piękna, lśniąca Gelanda z Krakowa przejechała prawie całą trasę, nie bała się nawet ostrych gałęzi. Marek w swoim Defenderze na 34-ro calowych oponach, śmigał w sobie tylko znanym sportowym stylu.
      Popołudnie zakończyliśmy pokazem slajdów z wyprawy traktorem do Ameryki Południowej, tak zwana traktoriada. Chłopakom udało się znaleźć poważnych sponsorów. Załadowali nowego traktora z Ursusa i starą ciężarówkę Mercedesa na statek, który przeprawił cały ten sprzęt do Montevideo w Urugwaju. Pokazali wspaniałe zdjęcia z przeprawy przez wysokie przełęcze Andów. I mimo, że nie mieli wprawy w prowadzeniu prezentacji, przyciągnęli uwagę wielu ludzi wypełniających salę projekcyjną. Opowieści o wspinaczce na wygasły krater, problemach z ciężarówką i lokalnymi pseudomechanikami, poznawaniu ciekawych ludzi na szlaku. Wszystko to powoli naświetlało nam niezwykłą przygodę. Coś co dla niektórych jest udręką, a dla innych sensem życia.
      Potem przyszła kolej na nas. Przedstawiliśmy po raz kolejny naszą wyprawę do Indii. Mimo, że opowiadamy to już któryś tam raz, ale za każdym razem nasze wrażenia są bardziej dojrzałe, z większym zrozumieniem patrzymy na to co nam los przyniósł, przypominają się też coraz to nowe szczegóły, o których wydawało się nam zapomnieliśmy. Pokazaliśmy ponad tysiąc slajdów, które tylko w części himalajskiej dorównywały soczystością dzikiej przyrody, jaką pokazali chłopaki z traktoriady.
      Po pokazach wszyscy udali się na spóźniony obiad, a wieczorem na fort Ostróg, gdzie miast wielkiego ogniska, zasiedliśmy do sali kominkowej na ostatni pokaz slajdów. Niestety pogoda zamiast się polepszać, ciągle się pogarszała. Deszcz lał bezustannie, a temperatura oscylowała w okolicach 5oC. Przy trzaskającym ogniu w kominku posilaliśmy się kiełbaskami z rożna i różnymi trunkami. Wśród kilkudziesięciu osób jakie się tu zebrały, rozgorzały dyskusje podróżnicze. Miałem też okazję skrzyżować szable w sporze z Panem Stolarzewskim, znanym podróżnikiem z rosyjskich bezdroży. Różniliśmy się co do odbioru rzeczywistości indyjskiej i całe szczęście, bo dyskusja zmusza oponentów do myślenia i kolejnych wyjazdów w celu potwierdzenia swoich spostrzeżeń.
      Późno wieczorem swoją samotną podróż motocyklem do Afryki zaprezentował Marek Lechki. To była zupełnie inna jakość pokazu slajdów. Muzyka swoista dla afrykańskiej pustyni, mało komentarza, za to krótkie podpisy na każdym slajdzie, spowodowało że w sali zapanowała cisza. Znamy Marka nie od dziś i widzieliśmy materiały jakie przywiózł z Afryki już wcześniej. Dla mnie ważniejsza jest merytoryczna część sprawozdania z wyprawy, opowieści samych podróżników, ich oceny sytuacji politycznej i społecznej krain jakie mijali, wrażenia na gorąco. Dlatego też obraz zachodniej Afryki jaki istnieje w mojej głowie jest nieco inny od tego co może stworzyć piękny pokaz multimedialny. Z drugiej jednak strony umiejętnie pokazane piękno dzikiego świata, może zachęcić niezdecydowanych do dalekich podróży. I tak chyba się stało po prezentacji z Afryki, bo kiedy słuchałem wrażeń uczestników pokazu, ucieszyła mnie ich chęć poznania tego gorącego kontynentu. Idea zlotu podróżników jednak się udała. Jedni przyjechali tu aby wymienić doświadczenia a inni aby poznać smak przygody i przekonać się do podróży innych niż samolotem na wykupione wczasy. Bo wyjazdy własnym środkiem transportu dają tą wyjątkową możliwość poznawania świata w indywidualny sposób, jaki jest przecież różny dla każdego podróżnika. Możemy jechać tam gdzie chcemy i kiedy chcemy, zatrzymywać się na noc lub dwie tam gdzie poznamy wspaniałych ludzi albo ciekawą przyrodę, w swoim tempie poznawać ciekawe zakątki odległych krain, lub uczyć się specyfiki innych kultur. Nawet podróż autostopem nie zapewnia takiej swobody, bo wtedy uzależnieni jesteśmy od utartych szlaków komunikacyjnych, a przecież napęd na cztery koła pod tyłkiem umożliwia nam zażycie off-roadu nie tylko w Polsce. Na temat podróży można by pisać i pisać, tak długo jak długo trwały dyskusje w noc zlotu podróżników. Niedziela przyniosła ładniejszą pogodę i mogliśmy pojechać na zwiedzanie okolicy, bo grzechem by było pojechać na drugi koniec Polski tylko po to aby sobie pogadać, trzeba też coś zobaczyć.

Mariusz Reweda