Yamburg'19
index witryny
strona główna
wstecz
Ściągnij i skorzystaj. Jeśli ci się spodoba to wspomóż podróżnika, który poświęcił czas i energię aby to ci udostępnić. 100zł to dla mnie jeden dzień podróżowania, ale nawet za 5zł będę ci ogromnie wdzięczny.
mariusz reweda
74 1030 0019 0109 8513 9491 0012










 


trasę na GPS można ściągnąć (124kB) i wykorzystać na własnych wakacjach
zobacz inne trasy do pobrania




wieści z facebooka:

      Rosja przywitała nas chłodno ulewnymi deszczami. Za to komary się cieszą z naszej wizyty. Moskwa niezmiennie monumentalna. Powoli kierujemy sie w stronę Uralu.

      W drodze na wschód odwiedzamy urokliwy Włodzimierz z jego XII wiecznym cerkwiami. Prawdziwe perełki, szczególnie katedra Św. Dymitra - połączenie typowego stylu Rusi Kijowskiej z silnymi wpływami bizantyjskimi z trendami architektonicznymi średniowiecznej Europy Zachodniej. To pokłosie wyprawy kniazia Andrieja Bogolubskiego do Ziemi Świętej, gdzie zakumplowal się z krzyżowcami, a szczególnie cesarzem Fryderykiem I Barbarossa, organizatorem III Krucjaty. Tenże użyczyl swego nazwiska słynnej operacji militarnej XX wieku nie przez przypadek także skierowanej na Wschód!

      W Nizhnym Novgorodie, w miejscu gdzie car Iwan Groźny kazał zbudować pierwszy drewniany kreml u ujścia Oki do Wołgi, stoi pomnik Radzieckiego Człowieka. To Walery Czkalow (1904-1938), pilot; w latach 1936-1937 r. jego dokonaniem były pionierskie ultramaratony lotnicze, m.in. 63 godzinny lot Tupolewem ANT-25 ponad biegunem północnym z radzieckiej Moskwy do Vancouver w Kanadzie, non-stop na dystansie 8.811 km. Tym lotem przetarł szlak lotniczy trasą polarną z Europy na amerykańskie wybrzeże Pacyfiku. A my powoli, koło za kołem, przecieramy dalej naszą trasę - cel: YAMBURG.

      Jedziemy przez Tatarstan. Na kazańskim Kremlu zadziwia i nowoczesny meczet Kula Szarifa, i stara cerkiew Zwiastowania. Stoją mur w mur, nikomu to nie przeszkadza. Ale i tak najpiękniejsze są noclegi na ukwieconych łąkach.

      Muzeum Regionalne w Permie posiada wyjątkową kolekcję figurek z brązu, które reprezentują tak zwany 'permski styl zwierzęcy'. Amulety i ozdoby w tym stylu były typowe dla ludów ugrofinskich zamieszkujących tereny północnej Rosji przy Uralu i zachodniej Syberii. Mitologiczne stwory, Ludzie-łosie, bóstwa żeńskie, znaki solarne - radość dla oka i pozywka dla duszy!

      UGRA (lub YUGRA) - tak swoją ziemię nazywają mieszkańcy Autonomicznego Okręgu Khanty Mansijskiego wydzielonego w ramach Oblasti Tiumenskiej. A o sobie mówią - Obskie Ugry (Ob Ugric people), gdyż główną rzeką jest tu Ob wraz ze swoim wielkim dopływem Irtyszem. To stąd wywodzą się tajemnicze ludy, które poszły na zachód i dały początek ugro-fińskiej grupie językowej. Czyli między innym protoplaści Węgrów. Dziś pierwotne ludy tych terenów, czyli Khanty i Mansi, stanowią zaledwie 2,2% lokalnej ludności (dla porównania - w 1939 r. było ich 19,3%, a w 1959 r. - 13,8%). Oczywiście dominują Rosjanie, ale w sumie jest ponad 20 grup narodowościowych, które reprezentowane są przez co najmniej dwa tysiące osób każda. Są wśród nich liczni Tatarzy, także Ukraińcy, Baszkirzy, Czuwasze, Czeczeńcy, Ormianie, Uzbecy, Białorusini, a nawet Niemcy (wg danych ze spisu ludności z 2010 r.).
Na czele lokalnej administracji stoi "Królowa Syberyjskich Komarów" - pani gubernator Natalia - nomen omen - Komarowa! A jest czym rządzić. W 2012 roku z tego okręgu pochodziło 51% produkcji ropy naftowej całej Rosji. A więc jego znaczenie ekonomiczne jest ogromne.

      Novy Urengoi, Okręg Jamalsko- Nieniecki. Nowoczesne miasto-sypialnia dla robotników. Gdy zapytaliśmy miejscowych, gdzie tu centrum, gdzie chodzą na spacery i spędzają wolny czas, to usłyszeliśmy w odpowiedzi, że tu się pracuje, a spacerować to można przez dwa miesiące w roku, bo od września do czerwca jest zimno i ciemno. Ale zimy już nie takie srogie jak dawniej, poniżej - 40st. temperatura nie spada. Ale ku mojemu zdziwieniu na blokowisku przy prospekcie Leningradzkim nie Lenin stoi na pomniku, ale Wysocki. Novy Urengoi budowli młodzi z lat 80'tych. I to on był ich bohaterem!

      Trasa Nowi Urengoi - Salechard. Na znakach drogowych podane były kilometry, lokales mówił, że swoim Dodge'm latem tę trasę przejechał, to i my ruszyliśmy na zachód. Ale po 115 km od inżynierów budowy dróg i mostów dowiedzieliśmy się, że przejechać można tylko zimą, bo brakuje 2 mostów i 20 km drogi. "Przez bagna latem nie przejedziecie. I rzeki za głębokie. Utopicie się. Przyjdźcie za dwa lata, droga będzie gotowa. Albo zimą." Co było robić - zawróciliśmy o 180 stopni i wróciliśmy na utwardzony szlak. Ale przy okazji mogliśmy zobaczyć na własne oczy trasę słynnej "martwej drogi żelaznej" Stalina - północnej trasy kolejowej budowanej przez więźniów politycznych do 1953 roku, do śmierci Stalina. Tak zwany "Projekt 501" - trasa miała łączyć Salechard na zachodzie z Igarką na wschodzie.

      Mostem pontonowym przeprawiliśmy się przez rzekę Pur do Urengoi. Śniadanie zjedliśmy na kręgu polarnym, a wczesnym popołudniem dotarliśmy do miasteczka Tazovski. Dalej na północ żadną inną drogą bez pozwolenia z Gazpromu pojechać się nie da. Tu większość mieszkańców to Nieńcy, nie biali Rosjanie. Obowiązkowo odwiedziliśmy lokalne muzeum i centrum "koriennyh narodov Sieviera". Tam dowiedzieliśmy się, że Tazovski szykuje się na wielki etno-festiwal - ale dopiero za tydzień. Jaka szkoda! Czumy (czyli wigwamy) i narty (czyli sanie) widzieliśmy tylko w muzeum, a renifery - w konserwach!

      Dom na kołach w podróży musi być funkcjonalny jak nieniecki czum. Ta sama przestrzeń w zależności od pory dnia i warunków na zewnątrz spełnia różne funkcje. Rozwiązania zweryfikowane przez całe lata spędzone w drodze. "Czasem słońce, czasem deszcz".

      Festina lente! - Spiesz się powoli! Doskonale się to sprawdza, gdy podróżując po Rosji zjedzie się z głównej drogi krajowej na podrzędne drogi "na skróty" do Syktywkaru. To jest dla mnie Rosja, którą pamiętam z 2005 roku. Oczywiście oni nie chcą być skansenem, ale mi aparat sam się rwie, żeby utrwalić uchwycone po drodze perełki. Szczególnie okolice zalewu na rzece Kama (na północ od Permu) obfitują w urokliwe widoczki. To w małym Usolie zbudowała swoją osadę wielka rodzina kupców rosyjskich Stroganowów, którzy za carskich czasów ustanowili swoje faktorie na Uralu i handlowali między innymi futrami (tak zwane "miękkie złoto" Syberii). W Pożva zachowały się małe drewniane domiki nad rzeką, które w swym przytulnym wnętrzu kryją garaże dla łódek, a niektóre - banie! W Majkor (założonym w 1623 roku), pięknie położonym miasteczku na klifie nad rzeką Kamą, wzrok przyciągają ruiny starej ceglanej cerkwi z dzwonnicą, obok której zbudowano nową drewnianą (też obecnie w ruinie); niedaleko postawiono pomnik ofiar Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i napis upamiętniający rok założenia osady. Ale żeby nie było, że nie ma tu nowoczesności: w supermakecie "Piatiorka" do dyspozycji klientów są urządzenia do sprawdzenia gramatury produktów i świeżości jajek! Jakość przede wszystkim!

iwona kozłowiec





wieści z facebooka:

      Facebuk jest frustrujący, każdy gdzieś wyjeżdża, a człowiek siedzi na dupie w domu i myśli, że z nim jest coś nie tak. Nie wytrzymaliśmy i też wyjechaliśmy wczoraj na Sibir, do białych niedźwiedzi, do ujścia Obu.

      I chuj w bombki strzelił. Okazało się, że brak 47km drogi, bo jeszcze nie zbudowali, trzeba jechać po głównej dookoła, przez Surgut. Długo trzeba się było pytać. Nawet tubylcy nie wiedzieli, tylko komóry maziane wyciągali i dawaj pytać google, by trasę wyznaczył. Nawet tubylcy nie pytają swego rozumu i pamięci, tylko wierzą bezmyślnie w to co google pokarze. Wszędzie ludzie nowocześni, rozum cedują na komputer. No tak... Wyprawa trochu nieudana, zwłaszcza Toyota daje nam w kość usterkami, ale GPSy dobijają mnie niechęcią do współpracy. Od dwóch - trzech dni mamy meszki w ilościach takich, jak krople w ulewnym deszczu. W jakiejś piosence tak szło "... nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej...".

      Z klimatem na północy jest tak jak z jedzeniem psów w Wietnami. Oni uważają je za przysmak, a my z obsceniczne obyczaje. Tu na północy każdy ci powie, że zima jest piękna. Dla nas taki śnieg i mrozy to katorga, a dla nich piękno. Po prostu każdy lubi to co pasuje najlepiej do sytuacji jaką zna od lat.
Naczytałem się o 'martwej drodze' Stalina, czyli kolei budowanej w 1947-1953 na samej północy Syberii. Jakie to były trudne warunki pracy, owady zjadające człowieka w kilka godzin, kiedy go się przywiązało gołego za karę do drzewa. Mrozy potrafiące zamrozić siki wylatujące z lulotka wczesnym rankiem. Ale wszystko to pisali ludzie, którzy przyjechali z południa, nie zwykli do takich warunków północy. Jednakowoż tutaj żyją ludzie od tysięcy lat. Za domy mają namioty (czumy), nie mają moskitier, ani prądu, gazu, czy węgla do ogrzewania... i żyją szczęśliwi. Mało tego, wielu białych przyjechało na północ do pracy i zostało na całe życie, bo im się spodobało. Dla nich tutaj jest normalnie, a dla nas w Polsce.

      Dalej na północ w tym rejonie da się pojechać ale zimą. W lecie trzeba korzystać z dróg, budowanych przez GazProm, a oni jak Putin, mają obsesję szpiegostwa Zachodu i nie chcą dawać pozwoleń. Co do Nieńców, to z trudem udało się nam znaleźć wioskę, gdzie jest ich więcej niż 5% mieszkańców. Przyjechaliśmy tutaj z nastawieniem, że będzie jak w Jakucji. Ale Nieńcy nie wytworzyli aż tak zaawansowanej kultury, ani nie jest ich tak dużo. Więc aby ich spotkać, trzeba ganiać po tundrze piechotą, albo pojechać do Tazowskiego. Pewnie Salechard jest także silnym ośrodkiem ich kultury, ale tam drogę zbudują za rok, może dwa. Zawsze można wodolotem lub promem po Obie... Od kilku dni nieźle wieje na północy. Wiatr przegania meszki, a jest ich tutaj znacznie więcej, niż gdziekolwiek, gdzie je spotykaliśmy. Yamal to dobre miejsce, gdzie można nauczyć się sikać pod wiatr... Dziś zrobiliśmy sobie dzień wolny od jazdy. Posiedzieliśmy na wietrze i w Toyocie, pracując przy komputerze, cerując dziurawe skarpetki i naprawiają ciągle psującą się Toyotę. To jest chyba jaj kryzysowy rok. Tak źle jeszcze nie było na żadnej wyprawie. Ale możemy się cieszyć, bo zawsze może być gorzej. Toyota Tomka została z rozpieprzonym silnikiem na avtostayance w Novym Urengoyu. Trzeba będzie ją ściągnąć na lawecie... kiedyś... Jutro jedziemy na południe, do krainy bez meszek, ale z komarami. Przed komarami łatwiej się uchronić. Ciągle jednak nie mamy koncepcji co zobaczyć po drodze, może skręcimy w Permie ponownie na północ i pojedziemy w kierunku Syktuwkaru i dalej na Uchtę, a może nie...

      Siedzieć w domu w wakacje to grzech, w dzisiejszych czasach. Pojechać blisko to dziadowo. Należy pojechać daleko i tam gdzie wszyscy by chcieli się znaleźć. Ale są krainy, gdzie podróżowanie nie jest tak modne, że aż obowiązkowe. Ludzie potrafią spędzić całe życie w małym miasteczku i nawet nie wiedzą, że 15 kilometrów dalej jest coś warte obejrzenia przez turystów, przyjeżdżających z bardzo daleka. Nie z biedy siedzą w domu, czy na działce, nie z głupoty, nie z braku ucywilizowania. Po prostu tutaj moda białych na wakacje, nie dociera w takim nasileniu.
To daje do myślenia, bo podróże przede wszystkim pozwalają na spojrzenie, na swój świat, na swoje potrzeby i siebie samego z dystansu. A jak się widzi coś z odległości i nie tkwi w tym czymś po uszy, to od razu lepiej to coś się rozumie. Moda na podróże w świecie białych, z odległości wydaje się śmieszna, jak kolejne mody na dziwaczne odzienie, na przykład spodnie z dziurami. Moda na podróżowanie zmusza wielu ludzi do działań, jakich się potem wstydzą, albo na jakie nie mają ochoty. Niektórzy tworzą piętrowe konstrukcje w psychice, by dać sobie wymówkę, albo raczej dać znajomym wymówkę, że nie podróżują, bo nie mogą, ale by bardzo chcieli.
Wolę świat, w którym podróże nie są obowiązkowym elementem wakacji, koniecznym składnikiem życia mężczyzny. Świat w którym każdy spędza wakacje tak jak lubi, a nie tak jak powinien lubić, by wpasować się w wymogi jakie narzuca na niego otoczenie.

      Pisałem i piszę o Rosjanach już od 14 lat, ale ciągle odkrywam coś nowego w tym narodzie. Dzisiaj dotarło do mnie, że są idealnymi niewolnikami. Jest w nich coś takiego, jakaś zgoda na ograniczenie wolności, na nakazowo-zakazową politykę ich władców. Potrafią podporządkować interes własny, interesowi publicznemu i to bez skargi. Nie jest to konfucjanizm, to raczej społeczna uległość wobec władzy, nadrzędnej jednostki. Bardziej dosadnie... skundlenie. Ale raczej nie aż tak głęboko to sięga i na dodatek to się zmienia. Kolejne pokolenia młodych są już inne, zglobalizowane zgodnie z kierunkiem rozwoju społeczeństw zachodnich.
Rosjanie tej uległości nie nauczyli się w czasie 80 lat komuny, mieli to wcześniej w genach chłopo-robotniczych, ale po rewolucji te geny stały się genami wszystkich Rosjan. Coś jak Francuzi po rewolucji, jako naród, już byli inni i są do dziś. Sądzę jednak, że każdy naród trzeba studiować długo i wnikliwie, na dodatek szybko, bo globalizacja społecznego charakteru postępuje bardzo szybko i przywary, charakterystyczny rys różnych społeczeństw, zostaje zagubiony. Zwykliśmy biadolić nad wymierającymi plemionami w dżungli amazońskiej, czy tundrze syberyjskiej, nad językami, którymi już nie ma kto mówić, nad zwyczajami dzikich, których już nie ma kto hołdować. Ale jesteśmy świadkami ujednolicania się społeczeństw, stapiania się w jedno, panplanetarne społeczeństwo jednakowych obyczajów, myślenia, wiary (w demokrację), potrzeb, codziennych działań, ale z różnoraką historią...
Jeszcze jedna refleksja z Rosji, poza głównym szlakiem 'nad Bajkał': W Novym Urengoyu poszliśmy do hipermarketu. Zbudowany po rosyjsku, czyli w imię zasady 'zaraz się rozpadnie'. Jak tu sobie przyswoić historię, że w latach '50-tych sprzedawano Wołgi (takie samochody) w Holandii i były cenione za jakość wykonania. Ale nie o tym miało być. Widzimy w tym hipermarkecie, z gówna zrobionym, czarnego Amerykanina, ciornyj jak ugol. Jest wsadzony w ten europejski anturaż błyszczącego hipermarketu, a wokół sami Rosjanie z różnych stron całej Rosji (do Urengoja przyjeżdżają pracować ludzie z całej Rosji, różnych wyznań). Nie trzeba być refleksyjnym gościem, można być nieczułym żubrem, a jednak da się zauważyć, że ten ciorny tu nie pasuje, nie skórą, ale stylem bycia. Emanuje swobodą, wolnością, osobistym charakterem, a wokół ciżba czujnych jak zając, zaciętych w sobie jak rosomak, sztywnych jak figury woskowe, idealnych w ubiorze jak manekiny paryskie, jednakowych jak słupki z kilometrami przy drodze... Rosjan.

      Wczoraj pod pomnikiem Azja/Europa na drodze Perm-Serow spotkaliśmy autobus pełen skandynawskich emerytów. Ale nie dowiedzieliśmy się po co oni tu przyjechali. Roześmiani o szczęśliwych twarzach, kolorowo ubrani, swobodni w obyczaju i zachowaniu. Wciągnęli aparaty i jęli pstrykać zdjęcia temu obsku, obskurnemu pomnikowi, tajdze dookoła. Dziś przejeżdżaliśmy przez miasteczko Kizjel, wielkości Jarocina, na północ od Perm, na Uralu. Kiedyś, za głębokiej komuny był to prężny ośrodek, kopalnie, a dziś totalny upadek. Drogi dziurawe jak w Armenii, trzeba jechać na jedynce. Wielkie budowle domu partii, klubu górnika, itp. były budowane z rozmachem, ze zdobieniami, kolumnami, jak za cara, a jednak za Chruszczowa. Dziś się rozsypują, dachy zawalone, okna powybijane. Coś tam próbują naprawiać, ale to chyba dopiero w tym roku zaczęli. Mnie jednak jak zwykle najbardziej przyciągnęli ludzie. Na chodnikach, na przystankach autobusowych, w sklepach. Mają powykrzywiane twarze, większość to starzy okutani w paltocika pamiętające czasy Breżniewa, w oczach zgorzknienie posunięte do tajonej nienawiści, usta zaciśnięte jak dwa, stare położone na sobie kowadła, cerowane swetry przepocone, stare buty rozmiękłe na deszczu, przydeptane, nie mają już siły podnieść się z ziemi. Burczą do siebie, albo milczą kiedy trzeba powiedzieć - przepraszam - i przecisnąć się w sklepie pod półką, odsuwają tylko przeszkodę zdecydowanie ręką i przełażą. Jest w nich jakaś tajona złość, zawiść, upadek miasta wcisnął im się w głowy, w ich osobiste życie. Ile już takich miast w Rosji widzieliśmy. Oczywiście są wyjątki na chodnikach, ale większość działa przygnębiająco na turystę. No właśnie, ale turysta tu nie przyjedzie. Turysta jedzie tam gdzie jest ładnie i przyjemnie. Turysta podziwia, a podróżnik poznaje... Jedziemy dalej, a tu Bjerezniki. Duże miasto żyjące z azotów. Bogate, mają nowe trolejbusy i autobusy Mercedes. Ludzie uśmiechnięci, młodzi, kolorowo ubrani, dzieci bawią się na nowoczesnym placu zabaw, miasto ma rozmach, wielkość... tak około Piły. Potem wjeżdżamy w starszą część, a tu piękne kamienice, jak w Petersburgu, ale budowane za komuny. Zniszczone, ale widać, że są sukcesywnie odbudowywane. Azoty dawały pieniądz za komuny i dają dziś... Wot jeden dzień z podróży po Rosji.

      Odwiedziliśmy Tallin, bo zawsze go jakoś omijaliśmy. Niestety nie zrobił na mnie pozytywnego wrażenia. Tyle turystów to ostatnio widziałem w latach '90-tych w Pradze, albo w Dubrovniku. Niesamowita ilość. Ale miasto nieprzyjazne dla zmotoryzowanych podróżników. Postój blisko centrum prawie 20zł, nieco dalej 3EUR - 2h i trzeba mieć jakiś system na telefonie mazianym by płacić, bilet na tramwaj/autobus 2EUR. My jakoś znaleźliśmy z darma, ale trzeba było iść 3km. Można jednak zapłacić 20zł i nocować na parkingu blisko centrum, albo 20EUR i na starówce. Poziom cen jak w Skandynawii, czyli Tallińczycy mogą przyjeżdżać do Polski na zakupy, bo taniej.
Miasto na wskroś w skandynawskim stylu, takie surowe i czyste w klimacie. Może to czasy komunizmu oczyściły Tallin z osobistego charakteru, a po czasach przemian tak silnie starał się unowocześnić, ucywilizować i zbudować kombajn do zarabiana z turystyki, że po drodze zapomniał o własnej tożsamości. A może po prostu to tylko mój osobisty odbiór mija się z prawdą... Chociaż niektóre boczne uliczki mają coś w sobie.
Jedziemy przez Estonię i dziwimy się jak szybko przyjęli zachodnie standardy, a Rosja ciągle nie. Podobne to do przypadku Indie - Nepal, albo Indie - Sri Lanka. Imperia mają coś z hermetyczności, zapatrzenia w samych siebie i nie przyjmują wzorców zachowań, sposobów patrzenia na świat, standardów administrowania dobrem publicznym z zewnątrz, a tym samym gonią w piętkę. Estonia wydała się nam mniej radziecka niż wschodnia Polska.

      Ryga to zupełnie co innego niż Tallin. Mniej turystów, o wiele biedniej, może na prowincji Łotwy tego tak nie widać, ale w stolicy owszem. Ulice są brukowane, ale od wojny bruk stał się koślawy jak cholera. To zła wiadomość dla pozerów, co jo godom, dla hipsterów, nie mogą tutaj śmigać na elhulajkach. Z hipsteryzmem jest jak z podróżami, kiedyś uważano to za głupotę, a dziś jest trendy.
Ryga o wiele bardziej mi się podoba od Tallina, ma swój styl i przyjazny, otwarty klimat, nawet jeśli przechodzi trudności z kanalizą i wszędzie jedzie tak... gównami. No i ceny jak w Polsce, chociaż za parkowanie jest 2.5EUR/1h. Ale można znaleźć, jakieś półtora kilometra od centrum, strefę darmową.
Ryga jako żywo przypomina lepsze miasta rosyjskie, ale jakoś nie mogłem tu dostrzec powiązań z stylem hanzeatyckim, a powinienem.

      Transpolarna Magistrala Kolejowa albo kolej Stalina. Zaczęli ją budować w 1949, a niedokończyli i skończyli jak tylko wódz umarł, w 1953.
Siedzę teraz nad zdjęciami i filmem z naszej ostatniej podróży, a one przypominają mi tamtą piękną krainę i tory donikąd. Dziś się je remontuje i odnawia. Stalin, albo jakiś jego doradca, mieli wizję kolei polarnej, a dziś okazało się, że jest potrzebna. Chociaż może z innego powodu. Zauralska Północ to główne pola GazPromu. Więcej tu rur i krążących ciężarówek z materiałami do budowy wiertni, niż drzew. Wszystko jest nowe, no może ma 20 lat. Ale miasteczka są młodsze ode mnie. Nieńcy, 'korenne narody' tych ziem, miast nie budowali. A miejsca po ich obozach koczowników, szybko zarastają i ślad ginie.
Z naszej, polskiej perspektywy cywilizacji, trudno sobie wyobrazić pustkę, bezmiar przyrody bez wirusa człowieka. Nam wydaje się, że rzeka Bug jest dzika, a tutaj są bezimienne rzeki. Pusta przestrzeń jest nie tylko dla mnie magnesem do podróżowania na koniec drogi, jak najdalej. Zetknięcie się z nietkniętą przez cywilizację przyrodą onieśmiela i zmusza do zbliżenia się do samego siebie. Taki paradoks, kiedy uświadomisz sobie, że w okolicy setek kilometrów nie ma innych ludzi, albo jest ich niezwykle mało, to zaczynasz zbliżać się do samego siebie. Świadomość kurczy się do naszego ciała. Już nie musi rozszerzać się na grupę w facetbuku, czy rodzinę, znajomych od kielicha, może być tuż przy nas, onieśmielona brakiem innych, tuli się do ciała jak wystraszone szczenię.
Ucieczka od tłumu skłania do odkrywania samego siebie. Żyjąc w cywilizacji, uciekamy na lekcje medytacji, jeździmy do klasztorów, ashramów, by tam uspokajać umysł. Ale natłok pustki też zmusza do bycia bardziej sobą, a mniej tym, kim otoczenie nakazuje nam być.
Minęło prawie 70 lat odkąd budowano kolej Stalina, ale tory jeszcze leżą. Jeszcze nie wyremontowano odcinka Nadym-Salechard, no i nie biorą się do prac nad odcinkiem Urengoj-Igarka, tamten rejon jest najdzikszy. Ale to kwestia czasu, jak odkryją tam coś do wykopania i sprzedania nam, ludziom z Zachodu. Wtedy zbudują drogę i odnowią ideę Stalina do końca. Bo pieniądz rządzi światem, nie miłość.
Byłem zdziwiony stanem kolei na odcinku nieodnowionym. Tory w wielu miejscach jeszcze leżą na spróchniałych podkładach. Ale większość nasypu rozmyły deszcze i rozwiał wiatr, tory rozlazły się na boki, spłynęły z wysokiego nasypu. Drewniane mosty osunęły się do strumieni, odkrywając system budowy przyczółków. Szare płótno, przetykane belkami i ziemią. Są jeszcze mosty stalowe, dziwne że powodzie ich nie obaliły. W krzakach i pośród tundry można odnaleźć resztki po obozach, gułagach.
Tak, to dziwne, że kolej zbudowana radziecką techniką, przez ludzi niechętnych do pracy, na wielu odcinkach, po blisko 70-ciu latach nieużytkowania, wygląda dość dobrze.
Przywozili tu więźniów, nie tylko politycznych, a oni nienawykli do tego klimatu, nędznych warunków bytowych i ciężkiej pracy, padali jak muchy. Może gdyby mieli misję budowy lepszego świata, tak jak budowniczowie zapory w Bratsku, co spali całą zimę w namiotach, albo ci co stroili BAM, może dłużej by pożyli. Bo przecież ludzie mieszkają na północy od tysiącleci i nie mają takiej techniki bytowej jak przybysze z Moskwy.
To pewnie jest jak z głodówką. Jak kto przymiera głodem, to miesiąc bez jedzenia pociągnie i zasypia, a jak kto ma nadzieję wyzdrowienia z rakowskiego, to i 70 dni głodówki czasami jest mało.
Poczucie misji napędza do przetrwania. Nawet braci Blues.

mariusz reweda



Artykuł jaki ukazał się w niemieckim Allradler (polska wersja):
      Jak co roku wybraliśmy się w podróż po Rosji. Tym razem naszym celem była wielka zatoka Obska, do której uchodzi rzeka Ob. Znajduje się o w zachodniej Syberii, tuż za Uralem.
       Właściwa podróż zaczęła się w mieście Włodzimierz, na wschód od Moskwy. Zwykle omijaliśmy takie miasta w drodze na Syberię, tym razem postanowiliśmy je zwiedzić. Rosja turystyczna to przede wszystkim przyroda i przestrzeń bez cywilizacji ludzkiej. Ale europejska część Rosji daje także możliwość zwiedzania zabytkowych, pięknych miast. Oczywiście są wszędzie cebule cerkwi i ich kolorowe wnętrza, a także monumentalne twierdze, czyli kremle. Warto również przyjrzeć się samym miastom, które przez ostatnie dziesięciolecia mocno się zmieniły. Rosja się bogaci, władze łożą już pieniądze na renowacje starych kamienic, zabytkowych dzielnic miast, odnawiane i wzbogacane są także zbiory wielu muzeów. Ale także warto przyjrzeć się życiu miast i miasteczek, codzienności ulic i chodników. Mimo postępującej globalizacji świata, Rosja jest ciągle odmienna od zachodniej Europy, a odmienność przyciąga wrażliwość turysty.
       Zatem odwiedziliśmy Włodzimierz, Niżny Nowgorod z niezwykłą panoramą ponad rzeką Wołga, Kazań z pięknymi i gigantycznymi pałacami, i dojechaliśmy w końcu do rejonów zamieszkałych już w VII wieku przez Bułgarów, przodków dzisiejszych Bułgarów znad Morza Czarnego. Stawiali tu swoje warowne miasta aż do XIII wieku. Odwiedziliśmy pozostałości jednego z nich - Jełabuga. Trzeba użyć wielkiej dozy wyobraźni, aby ujrzeć pradawną chwałę proto Bułgarów, ale nie ulega wątpliwości, że założyli swoje miasto w pięknej okolicy, na wysokim klifie rzeki Kama.
       Po tygodniu od wyjechania z domu, dotarliśmy do miasta Perm. To przemysłowy ośrodek, ściągający z dalekiej północy europejskiej Rosji, wszystkie dobra jakie da się pozyskać z lasu i ziemi. Nie to nas jednak tu przyciągnęło. Zawitaliśmy do muzeum krajoznawczego, które ma bogate zbiory figurek z brązu, które reprezentują tak zwany 'permski styl zwierzęcy'. Amulety i ozdoby w tym stylu były typowe dla ludów ugrofinskich zamieszkujących tereny północnej Rosji przy Uralu i zachodniej Syberii. Mitologiczne stwory, ludzie-łosie, bóstwa żeńskie, znaki solarne. Zastanawia wysoki poziom wysublimowania zdobnictwa i wykonania, jak na epokę żelaza. Niezwykłe kształty mające personifikować ówczesne zwierzęta tajgi. To nie jest jedynie dobra, rzemieślnicza robota, to także wizja artysty, amulety, szamańskie atrybuty, klamry pasów, biżuteria. To wszystko stanowi integralną część kultury ludów żyjących nad Kamą.
       No ale nasz cel podróży się nie zbliża, a tygodnie mijają. Trzeba przyspieszyć. Wkraczamy na drogę U7 wiodącą do miasta Lesnoj, czyli już na drugą stronę gór Ural, do Azji. To boczna droga, ale ma dobrą nawierzchnię. Przy okazji można odwiedzić muzeum gułagów komunistycznej Rosji - Perm-36. Gułagi zwykle były budowane prowizorycznie, baraki z drewna otoczone drutem kolczastym. Jeszcze takie zobaczymy w tej wyprawie, na dalekiej Północy. Ten gułag we wiosce Kuchino jest wyjątkowy. Składa się nań kilka baraków murowanych. Gułag działał do 1987 roku. Początkowo utworzono tu muzeum ofiar gułagów, ale kilka lat temu, moskiewskie władze przekształciły ten obiekt w muzeum pracowników gułagów. Historia sowieckiej Rosji ciągle jest niewygodna politycznie.
       Tego dnia zanocowaliśmy jak zwykle w lesie. Zazwyczaj udaje się nam znaleźć ładne miejsce nad jeziorem lub rzeką. Czasami stoją tam wiaty zbudowane przez wędkarzy i myśliwych. Czynny wypoczynek w przyrodzie, jest najbardziej popularną formą spędzania czasu w Rosji. Nierzadko spotykamy Rosjan biesiadujących w takich miejscach, za każdym razem spotykamy się z miłym przyjęciem z ich strony. Nowi Rosjanie XXI wieku już nie piją tyle wódki co ich rodzice. Alkohol stał się raczej kompanem dobrego humoru, aniżeli obowiązkowym napojem wieczornych kolacji. Odmowa jego spożywania przez gościa nie jest już postrzegana jako obraza gospodarza. Coraz częściej wódka jest zastępowana francuskim winem, albo amerykańską whiskey. Czasy się zmieniają, razem z dawnymi przywarami odchodzą także dawne zalety. Nowi Rosjanie, młodzi ludzie, już nie mają tak ciekawych opowieści do przekazania jak ich rodzice. Czasy sowieckie wymuszały na Rosjanach radzenie sobie z największymi absurdami komunistycznej biurokracji, brakiem dróg, biedą. Ludzie musieli wykazać się niezwykłą pomysłowością, aby przetrwać. Po latach, każdy starszy Rosjanin to kopalnia niecodziennych historii, opowieści o życiu w trudnych warunkach Syberii. Niestety z młodymi najczęściej można tylko porozmawiać o najnowszym modelu I-phona, złej polityce Putina i pieniądzach. Ale nawet jeśli nikogo nie spotkamy w tajdze, to wieczory nie są nudne. Podróżujemy wraz z przyjaciółmi, każdy z nas to pasjonat Land Cruiserów, a stare samochody i ich usterki to temat do rozmów, który nigdy się nie kończy. Zawsze zapraszamy innych ludzi aby z nami podróżowali. Chętnie pokazujemy im Azję, a oni opowiadają nam o swoich podróżach. Nigdy nie jest nudno.
       Rano zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie pod pomnikiem Europa-Azja i wjechaliśmy na drogę R352, która zaprowadziła nas do Krasnoturińska. Na tą drogę nanizane są różne ośrodki wydobywcze, miasta niewielkiej wielkości, będące de facto sypialniami dla robotników, ale także wioski kompanii pozyskujących drewno z tajgi i dawne kołchozy. Bez przemysłu wydobywczego i leśnego, nie było by tej drogi. Zresztą powstała całkiem niedawno. Wcześniej wystarczała kolej, barki na rzekach, a zimą ciężarówki na zimnikach i zamarzniętych rzekach.
       Wybraliśmy do odwiedzenia kilka z miasteczek jakie mijaliśmy. Najciekawszym okazał się Krasnoturińsk. Najciekawszym w tej okolicy, ale trudno go porównać do miast zachodniej Europy. Na Syberii należy przestawić się na inną formę postrzegania walorów turystycznych. Oprócz dzikiej przyrody, rzadko co może zachwycić swoją urodą, a i sama przyroda po tygodniach, czy miesiącach podróży, staje się banalna. Dlatego trzeba odnaleźć w sobie żyłkę odkrywcy, podróżnika, badacza tutejszej cywilizacji. Wjeżdżając do takiego Krasnoturińska nie można oczekiwać oczarowania, trzeba skupić się na odszukiwaniu wyjątkowości tego miejsca, odmienności od tego co znamy z naszych okolic. Zapewniam was, że miasta powstałe w czasach socrealizmu, na potrzeby kopalni, czy huty, budowane przez ludzi odciętych od cywilizacji zachodniej odległością i zupełnie innymi funduszami, nie ograniczone ekologicznymi przepisami, budowane z pełną swobodą przestrzeni, gdzie panuje jedyny styl architektoniczny - czysty funkcjonalizm, mogą być ciekawe, ale raczej dla turystów o bardziej wyrafinowanych potrzebach. Bez tego, podróż przez Syberię, zwłaszcza innymi niż główne drogami, może szybko się znudzić.
       My ciągle parliśmy na północ drogą R352. Droga niezmiennie miała dobrą nawierzchnię, co w realiach Rosji jest wyjątkowe. Gdzieś w miasteczku Iwdiel przydarzyła się nam przykra przygoda. Policja zatrzymała nas na poboczu drogi. Jak się okazało całkiem słusznie. Przekroczyliśmy dozwoloną prędkość, wyprzedzając ciężarówkę na zakazie wyprzedzania. Jestem obyty z takimi sytuacjami w Rosji. Gorsze przewinienia kończą się łapówką wysokości 5EUR i ze strony stróżów prawa życzeniami - szczęśliwej drogi. Ale Rosja się zmienia. Pan policjant rozmawiał ze mną w radiowozie na migi, w obawie przed nagraniem całego zdarzenia i w konsekwencji utraty pracy, a targi skończyły się na 30EUR. Palcem pokazał mi, że mam wsunąć odliczoną sumę w rublach do pustego opakowania po papierosach i rzucić to na podłogę w radiowozie. Życzeń szczęśliwej drogi nie było. Świat schodzi na psy!
       Wybierając się w tą podróż, planowaliśmy trasę przez dwa lata. Uruchomiliśmy nasze kontakty na Syberii, aby ustalić jakie drogi są w lecie przejezdne, a jakie są twórczą kartografią najnowszych map. Mimo to ustalenie kondycji dróg inne niż główne w Rosji w rozmowach z ludźmi jest dość trudne. Nawet pytając ludzi w ostatniej wiosce na drodze, której teoretycznie dalej nie ma, nie jest łatwo ustalić czy droga jest, czy dalej tylko zimnik, czyli można jechać kiedy zamarzną rzeki i bagna. Nam udało się ustalić, że droga z Krasnoturyńska do Chanty-Mansinska jest na pewno i jest to dość nowa droga, ze znakomitym asfaltem. Mało jest tu mieścin po drodze, tylko Jugorsk i Sowietskij, oczywiście to kopalnie. Zawsze działała tu kolej i droga dostępna w zimie. Ale dzięki przemysłowi kopalnianemu województwo tjumeńskie się bogaci i zbudowało nową drogę.
       Pełni wiary w nasze informacje o drogach jakie nas czekają, skręciliśmy do miasta Njagań. Pamiętam jak dziesiątki razy patrzyłem na to miasto na mapach i zdjęciach satelitarnych, a dziś tu jestem. Zrobiliśmy ostatnie zakupy, bo czeka nas długi odcinek bez cywilizacji, jedynie stacje wiertnicze gazu i ropy. Ten wieczór zapowiadał początek wojny z meszkami. Jest początek lipca, najgorszy okres dla turystyki syberyjskiej. Jak to obliczyli radzieccy naukowcy, owadów gryzących jest 142kg na powierzchni 1km\2. Bez odpowiedniego zabezpieczenia nikt nie wytrzyma pięciu minut. Kapelusze z moskitierą, rosyjska chemia w sprayu na odzież i dłonie. Może dostaniemy po tym raka skóry, ale jakoś da się przeżyć. Teraz przydaje się także rosyjska wódka. Humor jest ważnym składnikiem siły przetrwania w tajdze. Jednakże nadal nocujemy w lesie, z dala od miast. Nocowanie na stacjach paliw, w miastach, nie zawsze jest bezpieczne, chociaż tak też spędzamy noclegi. Rosja nadal ma problemy z pijanymi łobuzami.
       Następny dzień był pierwszą porażką tej podróży. Dojechaliśmy do wioski Priobje, by przeprawić się promem przez wielką rzekę Ob, do wioski Andra. Dalej planowaliśmy pojechać 590km szutrową drogą do Nadym. Prom nie był tak drogi jak w Jakucji. Według wszystkich, naszych informatorów, droga istnieje, jest przejezdna w lecie, nie są wymagane żadne pozwolenia, aby z niej skorzystać. Jednakże poszliśmy rozpytywać ludzi czekających na prom w swych samochodach. Niemal każdy zapytany udzielał innej odpowiedzi. Nikt nie jeździł tak daleko. Każdy coś słyszał, kiedyś od kolegi, ale nic pewnego się nie dowiedzieliśmy. Dzisiejsi Rosjanie, nawet potomkowie ludów żyjących tu przed kolonizacją przez białego człowieka, ludzie ze skośnymi oczami, włączali nawigację na swoich telefonach i pokazywali, że google.maps wylicza 590km, po prostej i oczywistej drodze do Nadym. Co w ich mniemaniu oznaczało, że droga... możliwe że istnieje.
       Piórka nam opadły, cała pewność siebie gdzieś znikła. Wróciliśmy z przystani promowej do wsi, na parking dla ciężarówek. Kto jak nie kierowcy dostarczający materiały budowlane do stacji wydobywczych, będzie wiedział więcej o drogach. W barze dla kierowców trafiliśmy wreszcie na dobrze zorientowanego człowieka. Pracuje w ostatniej bazie wydobywczej na drodze do Nadym, w Sosnowce. Droga do Sosnowki jest szutrowa, ale w doskonałym stanie, tak jak pokazują zdjęcia satelitarne, można jechać bez pozwoleń. Dalej jest tylko zimnik, bagna, tundra i wszystko co najgorsze, tak 17km, potem znowu jest droga, aż do Nadym, czyli naszego celu. Te 17km brakującej drogi to granica województw. Starosowieckim sposobem zarządzania wielkimi województwami na Syberii było ograniczanie ilości dróg łączących sąsiadujące ze sobą regiony. Drogi zwykle kończyły się przy granicy województwa i alternatywą była jedynie główna, obstawiona przez milicję. Ten zwyczaj bardzo wolno się zmienia. W wypadku naszej drogi do Nadym, gubernator województwa chanty-mańsinskiego, zapowiedział zbudowanie 17km drogi, aby była do użytku przez cały rok. Ale kiedy to nastąpi... nikt nie wie.
       Pojechaliśmy główną drogą na północ. Nigdy nie dowiedzieliśmy się jakie przygody by nas czekały na tej drodze do Sosnowki. Kto wie, może ze wstydu przed zawracaniem z raz obranego kierunku, dokonalibyśmy epokowego trawersu do Nadym w lecie. My jednak podwinęliśmy ogony i pojechaliśmy główną drogą. Na początek odwiedziliśmy miasto Chanty-Mansinsk. Tu wkroczyliśmy do innej rzeczywistości, to kraj Chantów i Mansi. To pradawne, ugrofińskie, ludy koczownicze, podbite w XVI wieku przez carską Rosję. Zachowali wiele ze swej kultury, przede wszystkim zupełnie odmienny stosunek do krainy jaką zamieszkują. Miasta białych na Syberii są inne. Każdy tu mieszka jakby prowizorycznie, na chwilę, na czas dorobienia się wielkiej fortuny, albo z powodu upadku i braku funduszy by zacząć życie od nowa, w innym rejonie. Biali mimowolnie czują się tu obco i to widać w ich stosunku do przyrody, urodzie miast, zadowolenia z życia z dala od Moskwy i Petersburga. Mijają kolejne pokolenia, ale to nastawienie pozostaje. W miasteczkach, gdzie kopalnia, kołchoz, czy inna fabryka upadły, z powodu braku złoży, sytuacji finansowej, ludzie wegetują z flaszką wódki pod ręką. Ich cel gdzieś znikł. Pisałem o tym dużo podczas podróży wzdłuż kolei BAM. Miasteczka rdzennej ludności Syberii są inne. Tak jak Chanty-Mansinsk są zadbane przez swych mieszkańców, często w czynie społecznym. Ludzie są bardziej uśmiechnięci, otwarci na obcych, zadowoleni z siebie, są po prostu na miejscu, u siebie.
       W Chanty-Mansinsku odwiedziliśmy skansen, takie muzeum krajoznawcze od chmurką oraz zwiedziliśmy centrum z dość niezwykłą cerkwią. Zanocowaliśmy na parkingu pod wielką pływalnią i parkiem miejskim z monumentalnymi mamutami odlanymi z brązu. Może nawet w skali większej niż naturalna. Nie mieliśmy żadnej złej przygody z lokalnymi łobuzami. Za to odwiedziło nas sporo młodzieży i tutejszych fascynatów sportów samochodowych. Przyjeżdżali co chwilę przywitać się z nami i obejrzeć nasze samochody. Wieść o zachodnich koczownikach, jacy nawiedzili park miejski, szybko się rozbiegła dzięki internetowi. Tutejsi pasjonaci off-roadu i samochodów terenowych mieli nowsze i droższe pojazdy od naszych Toyot. Ale z wielkim uznaniem odnosili się do starego żelaza sprzed prawie 30 lat.
       OK... rano trzeba ruszać w drogę, mimo że kac i głowa boli. Wyjechaliśmy na główną drogę łączącą Tjumeń - bogate miasto wydobywców ropy i gazu, z najdalej na północ wysuniętymi okręgami wydobywczymi, aż na półwyspie Tazowskim i Gydanskim. Ta droga także jest dość nowa. Od dawna istniały niektóre jej odcinki, ale połączono ją w całość w czasach postkomunistycznych. Kiedy jechaliśmy pomiędzy głównymi ośrodkami wydobywczymi, które ta droga łączy, na mapach wojskowych pokazywanych przez OziExplorer, widzieliśmy jedynie tundrę, liczne jeziorka i bagna, no i kursor naszego pojazdu po środku. Mapy były z lat '80-tych. Oczywiście należy dodać, że nawet mapy wojskowe, za czasów sowieckiej Rosji, były rozmyślnie fałszowane, aby wprowadzać w błąd nawet niektóre piony wojskowe. Dziwnie to jednak wygląda kiedy wjeżdża się na przykład do pokaźnego miasteczka Purpe, a kursor na ekranie OziExplorera stoi po środku bagien.
       Taką to nową rzeczywistość oglądaliśmy przez kolejne dni. Na początek odwiedziliśmy miasto Surgut. W XVI wieku to była twierdza, przyczółek władzy cara na nowokolonizowanych terenach Syberii. Dziś to stolica wszystkich ośrodków wydobywczych ropy, w najbardziej żyznych terenach Syberii. Urodą nie grzeszy. Brak tu inicjatywy i zmysłu estetycznego we władzach, chociaż funduszy jest nadmiar.
       Kolejne dni oddzielały noclegi i walka z owadami. Ale także wspaniała, piękna przyroda Niziny Wschodnio-Syberyjskiej. Już w 2005, podczas mojej pierwszej podróży po tych terenach, zastanawiał się, czy na tych bagnach wielkości pół Europy, mieszkają jacyś ludzie. Ile to książek przeczytałem o sposobach kolonizacji przez przemysł wydobywczy terenów, niedostępnych nawet dla rdzennej ludności. Zawsze chciałem tu przyjechać i... teraz jestem.
       Bagna, podmokła tundra jest piękna... no może ja jestem jakiś nienormalny i podoba mi się to, co u innych wzbudza obrzydzenie. W każdym razie całe dnie siedzenia za kierownicą samochodu nie były dla mnie nudne. Jazda po autostradach zachodniej Europy mnie usypia, a tu nawet jechałem wolniej, by móc się przyglądać. Nawet walka kobaltowego nieba, ciężkich chmur, z wodną zielenią bagien, była zjawiskiem godnym mojej uwagi.
       Gdzieś, w jakimś miasteczku zatrzymali nas policjanci. Młodzi ludzie byli bardziej ciekawi nas, aniżeli spragnieni łapówki. Sprawdzili dokumenty i zaproponowali nam, że wskażą nam najlepszy bar dla kierowców w tej mieścinie. Dużego wyboru nie było, mimo że pochody ciężarówek ze sprzętem na drodze U11K są prawie takie jak na niemieckich autostradach. Kiedy policjanci zaprowadzili nas do baru, nakazali obsłudze aby nas ugościli jak należy, bo jesteśmy gośćmi z Europy zachodniej. I faktycznie, jedzenie było smaczne, chociaż niezbyt zdrowe.
       W końcu zaczęła się płytoteka. Tak nazywam drogę, której nawierzchnia składa się z betonowych płyt. Rosyjska technika budowy dróg i mostów, to nie to samo co niemiecka sprzed wojny. Tutaj płyty klawiszują z powodu złego podłoża i bagien. Trzeba jechać ostrożnie, bo niektóre płyty wystają 15-20cm ponad inne, a czasami są pokruszone i sterczą z nich pręty zbrojeniowe. Dalej jest asfalt, ale tak pofalowany na miękkim podłożu i wiecznej zmarzlinie, że wydaje się być wstęgą trasy zjazdowej dla narciarstwa akrobatycznego. Powoli wyjeżdżaliśmy z bagien w piaszczyste lasy sosnowe. To znak, że jest tu gaz ziemny w dużej ilości. Tego nauczyło mnie doświadczenie podróży po Syberii.
       Dojechaliśmy do Nowego Urengoja. Tutaj mieliśmy rozpytywać o drogę na półwysep Tazowski, do małego portu Yamburg, celu naszej podróży. Nic tam nie ma, ale drogi też dalej nie ma... to znaczy w lecie nie ma. Niestety tu nas spotkała kolejna porażka. Droga do Yamburga jest drogą prywatną, należącą do państwowej firmy wydobywczej Gazprom. Można zdobyć pozwolenie na poruszanie się po niej, ale obcokrajowcom takich pozwoleń się nie wydaje. To samo spotkało nas dwa lata temu w Jakucji.
       Cóż było robić. Zwiedziliśmy brzydkie miasteczko Nowy Urengoj i pojechaliśmy do Nadym. Pamiętacie, to był nasz cel, kiedy chcieliśmy jechać boczną drogą, od przystani promowej w Priobje. Teraz jechaliśmy wzdłuż tak zwanej 'kolei Stalina', albo 'martwej drogi', albo TMK. W 1949 roku, z rozkazu Stalina rozpoczęto budowę trasy kolejowej, biegnącej po północnych obrzeżach Syberii. Można powiedzieć, że miała przedłużać linię do Workuty. W planach linia miała mieć 1300km, budowano ją przy pomocy więźniów z łagrów, także politycznych. Północna Syberia, brak dobrego przygotowania sprzętowego, nikłe fundusze, nieprzywiązywanie wagi do śmiertelności wśród robotników, w zimie mrozy sięgające -60st.C, w lecie upały do 30st.C, oraz wielkie ilości owadów, no i ludzie przywiezieni tutaj wprost ze środowiska miejskiego, nieprzygotowani na takie warunki... wszystko to można opisać jako przedsięwzięcie dość niehumanitarne. Uciekinierów karano rozebraniem do naga i przywiązaniem do płotu. Po kilku godzinach delikwent umierał z powodu ilości ukąszeń owadów. Oczywiście mieszkają tutaj ludzie od tysiącleci, rdzenni mieszkańcy. Potrafią wytrzymać dużo więcej w takich warunkach, ale... nikt ich do tego nie zmusza. W 1953 budowę przerwano, zakończyła ją śmierć Stalina. Ale to nie koniec tej dziwnej historii. Od kilku lat są prowadzone prace nad odnowieniem tej niedokończonej linii kolejowej, albo raczej nad jej budową od nowa. Okazało się, że dziadek Stalin był wizjonerem i kolej jest jednak potrzebna kompaniom wydobywczym.
       Jechaliśmy teraz na zachód wzdłuż odnowionej linii kolejowej do Nadym. W miasteczku zawitaliśmy do ciekawego muzeum etnograficznego, które mieściło się w na parterze bloku mieszkalnego, przez ścianę ze sklepem spożywczym. Zaciekawiły nas przede wszystkim zbiory starych zdjęć z XIX wieku. Pokazywały życie ludzi białych na rubieżach cywilizacji, ale także dawnych, nieskażonych cywilizacją Nieńców, ich niezwykłe twarze.
       W Nadym rozpytujemy o dalszą drogę. Nie ma jej na żadnych mapach, na zdjęciach satelitarnych też widać jedynie zimnik, ale mamy informacje, że w tym roku podobno kończą budowę tejże drogi do Salechardu, do ujścia rzeki Ob. I znowu, jeden twierdzi z pełnym przekonaniem, że droga jest, bo rok temu przejechał nią w lecie swoim Jeepem. Inny twierdzi, że drogi nie ma, nigdy nie było i nigdy nie będzie, bo na takich bagnach nie da się zbudować drogi letniej. Pełna dezinformacja. Więc jedziemy. Z początku mamy nowiuśki asfalt, metalowe bariery energochłonne na zakrętach, przystanki dla odpoczynku podróżnych z najazdami dla samochodów, by dokonywać ewentualnych napraw, wyznaczone miejsca na przejścia dla stad reniferów, pełne oznakowanie pionowe i poziome. Potem asfalt się kończy i zaczyna się strasznie nieprzyjemny żwir.
       Cały czas jedziemy wzdłuż 'kolei Stalina'. Tutaj jeszcze jej nie odnowili. Szyny toną w podmokłej tundrze. Nasypy kolejowe rozpuściły się przez 70 lat jak masło na słońcu. Mosty z drewna zabrała woda którejś wiosny, ale szyny wiszą w powietrzu, pomiędzy brzegami rzek. Czasami szyny są popękane jakby były ze szkła, rozsypują się w metalowe drzazgi, to od silnego mrozu i jakiegoś uderzenia. Czasami szyny z napisami 1915 i miejscem produkcji, wyginają się w fantazyjne kształty. Chodzimy, jeździmy po resztkach nasypów. Nocujemy blisko tej linii kolejowej. Jest coś w ludzkiej świadomości, a może to tylko wyobraźnia. Kiedy stoi się na takiej szynie zatopionej w tundrze 70 lat temu, czuje się pracę rąk więźniów, koczujących w drewnianych barakach, w lichej kosodrzewinie. Odwiedzamy takie miejsca, gdzie kiedyś były obozy więźniów. 100 tysięcy więźniów pracowało tutaj przy budowie tej kolei, większość z nich leży gdzieś wokoło pod cienką przykrywką darni, nigdy nie wrócili do swych domów. Znamy to z drogi na Magadan, z Kołymy. Ta niezwykła cisza dookoła, nawet owadów jakby mniej. Nawet najbardziej opornych pustka i cisza zmusza do refleksji nad takimi sprawami.
       W końcu dojeżdżamy do końca drogi. Teraz już po grząskim piachu, pomiędzy pracującymi spychaczami, koparkami i wożącymi żwir ciężarówkami. Rozmawiamy z panią inżynier, która zawiaduje tym bałaganem budowy drogi. Opowiada nam, że teraz utwardzają i równają nasyp, jaki budowali w zimie, kiedy bagna były zamarznięte. Wtedy ciężarówki woziły piach na koniec drogi i sypały wprost na lód. Wiosną wszystko odmarzło i nasyp lekko utonął. Teraz się go utwardza. Za rok będą kłaść asfalt. Drogi na dziś do Salechardu jeszcze nie ma. Nie skończono budowy mostów na dwóch, szerokich rzekach. Można dojechać jedynie amfibią. Ale mówi - "Przyjedźcie za rok, droga już będzie, dojedziecie do Salechardu bez problemu". Może tak zrobimy. Wtedy można by wrócić promem po rzece Ob, do wioski Priobje. Na odchodnym, pani inżynier daje nam grzyby jakie znalazła w tundrze. Cóż było robić, kolejny cel nieosiągnięty, wracamy.
       Postanowiliśmy wyruszyć do miasteczka Tazowski. To jedno z niewielu w tym regionie miejsc, gdzie mieszkają głównie Nieńcy. Chcemy to zobaczyć. Przejeżdżamy pontonowym mostem rzekę Pur. Obok budują wielki most betonowy. Wielki bo ta nikomu nie znana rzeka, jak to bywa na Syberii, jest szeroka jak Ren. Za mostem Tomek zgłasza przez CB radio, że słyszy dziwne odgłosy z silnika. Zatrzymujemy się na stacji i robimy oględziny. Hałas wygląda dziwnie, jakby kolektor wydechowy pękł, ale jest bardzo niepokojący. Postanawiamy wrócić do service Toyoty w Nowym Urengoju. Czyli po raz trzeci wracamy do tego miasteczka.
       Service okazuje się być jedynie stacją diagnostyczną, która sprzedaje Toyoty i zmienia opony na zimowe. W każdym razie przy pomocy lokalnych mechaników dochodzimy do wniosku, że to nie kolektor wydechowy, ale obrócona panewka na wale korbowym. Tutaj nikt tego nie naprawi. Doradzają nam wymianę silnika. Bo w Rosji takich silników się nie naprawia, tylko wymienia. Mogą załatwić inny za 5000EUR. Która to już porażka na tej wyprawie?
       Tomek, właściciel Toyoty, postanawia wrócić samolotem do domu i stamtąd przyjechać lawetą po swój samochód. Wychodzi 5453km w jedną stronę. Robimy imprezę pożegnalną w hotelu, bo ekipa Piotra też jutro wraca do domu. Chcą odwiedzić kilka muzeów militarnych po drodze. Szukanie śladów Nieńców ich zmęczyło. Hotel jakoś przeżył nasze huczne pożegnanie do białego rana. Po południu każdy ruszył w swoją stronę. My do Tazowskiego, gdzie spotkaliśmy Nieńców, potem długo wracaliśmy bocznymi drogami do Estonii. Ale to już zupełnie inna opowieść.

mariusz reweda

Zobacz inne nasze podróże po tym rejonie Azji: 2005, 2007, 2005, 2007, 2007, 2010, 2011, 2013, 2013, 2016, 2017, 2019.

FWT Homepage Translator