Indie i Sri Lanka 2019
index witryny
strona główna
wstecz
Ściągnij i skorzystaj. Jeśli ci się spodoba to wspomóż podróżnika, który poświęcił czas i energię aby to ci udostępnić. 100zł to dla mnie jeden dzień podróżowania, ale nawet za 5zł będę ci ogromnie wdzięczny.
mariusz reweda
74 1030 0019 0109 8513 9491 0012










 








wieści z facebooka:

      Na pożegnanie z Delhi podjechalismy jedną stację metrem z Rama Krishna Marg koło Paharganj, aby odwiedzić surrealistyczną świątynię hinduistyczną w brzuchu Hanumana.
Disneyland po indyjsku!
Jutro fruniemy do Chennai.

      Do Tiruvanamalai przyjeżdża się z dwóch powodów. Tu miał swój aszram Sri Ramana Maharishi (ktory tak zafascynowal Paula Bruntona i Jerzego Grotowskiego swoją prostą medytacja wglądu i szukaniem odpowiedzi na pytanie 'Kim jestem?') . Ten z kolei przybył tu z Madurai, gdyż ' wezwala' go święta góra Arunchala - wyobrażenie Sivy w jednym z pięciu elementów, tj. ognia. Jest tu też ogromna świątynia ważna w kulcie Sivaickim. Dziś zaczyna się święto Deepam - najważniejsze dla wyznawców Shivy w poludniowych Indiach. Procesja pielgrzymów okrąża górę na 14 km szlaku. A do tego wszędzie palą się lampki oliwne. Takie połączenie Bożego Ciała i Wszystkich Świętych.
My też zapalilismy światło dla tych, którzy odeszli nagle...

      Happy Deepam! Punktualnie o 18.00 szczyt góry Arunchala rozświetlił płomień ogniska. Na ulicach pojawiły się oliwne lampki... Ale sielsko nie bylo, o nie! Hałas klaksonów, sztuczne ognie, petardy, kapiszony - czyli gwar indyjskiej ulicy spotęgowany po wielokroć!

      Dziś wdrapalismy się na szczyt świętej góry Arunchala - prawie 700 metrów w pionie, stromo i gorąco. W tłumie halasliwych Hindusow (którzy cala trasę pokonywali na bosaka) , w upalnym słońcu, nekani wątpliwościami o sens tego, co robimy (niczym Arjuna przed bitwą opisaną w Bhagavadgicie) w samo poludnie dotarlismy na szczyt, gdzie w wielkim kotle płonąl ogień podsycany hektolitrami sklarowanego masła. I tak będzie przez 10 dni. W dole widok na czworobok świątyni Shivy i Parvati, a po drodze odwiedziny w jaskiniach, w których mieszkał Ramana Maharishi.
Skwar taki, że na koniec dnia czułam się jak 'sun-dried-tomato'!

      Czas ruszyć w drogę. Żegnamy świętą górę i kierujemy się w stronę Tirupati. Kilka godzin w indyjskim PKS'ie to dobra okazja, żeby pomedytowac nad sensem życia... bo nic innego robić się nie da! Wyboiste drogi, głośna muzyka lecąca z głośników, pasażerowie wiszący nad głową... Jak uspokoić chitta vritti, gdy wszystkie zmysły są tak pobudzone? To nasze tapas na dziś!

      Tirupati - Tirumala Autobus miejski wwiózł nas na ok. 850 metrów n.p.m. ponad Tirupati, gdzie znajduje się świątynia Wenkateśwary (jedna z inkarnacji boga Wisznu) na wzgórzu Tirumala. To właściwie cały kompleks świątynny, świetnie zorganizowany, zarządzany i utrzymywany dzięki środkom pochodzącym ze sprzedaży ludzkich włosów (głównie na peruki). Te z kolei pochodzą z ofiar składanych przez wiernych – albo jako prośby o coś (zdrowie, pieniądze, męża, dziecko, itp.), albo jako podziękowanie za wysłuchane modlitwy. Golenie głów odbywa się w specjalnym budynku, przypominającym miejską łaźnię. Według światowych cen szacuje się, że kilogram włosów kosztuje ok. 130 usd; długie włosy z jednej damskiej głowy są warte ok. 20 usd. Wierni oczywiście oddają je w imię boże za darmo.
Następnie pilegrzymi kierują się do właściwego budynku świątynnego, aby pokłonić się przed wyobrażeniem boga. Nas nie wpuszczono – ‘dress code’ nieodpowiedni. Mężczyźni powinni być odziani w tradycyjne dothi (kupon materiału upięty w pasie) z gołym torsem, a kobiety w sari lub kurtę. Za to wystarczyło zdjąć buty, aby mieć prawo wstępu do darmowego muzeum świątynnego. Warto było, ciekawe.
Drogę powrotną w dół odbyliśmy „pod prąd” schodząc po 2388 schodach – podczas gdy większość pielgrzymów mozolnie wspinała się na szczyt...

      Sri Lanka jest krajem wieloreligijnym. Mimo, że dominuje tu buddyzm (ponad 70%), te jednak jest także dużo hinduistów (12,6%), a także muzułmanów (9,7%) i chrześcijan (7,6%). Często w domach na ołtarzykach nie ma puryzmu religijnego i obok Buddy stoi Chrystus lub Budda zasiada na tle bóstw hinduistycznych.
Okolice Arunadhapura to kolebka lankijskiego buddyzmu. To historyczna stolica państwa Syngalezów (III w. BC – XI w. AD), których język należy do grupy języków indoeuropejskich. Tu rośnie drzewo-potomek drzewa Bodhi, pod którym Budda doznał oświecenia (takie „szczepki” trafiły do kilku lokalizacji na Sri Lance).
W pobliskim Mihintale doszło do spotkania buddyjskiego misjonarz Mahinda (syna indyjskiego cesarza Aszoki) z ówczesnym władcą Królem Devanampiyatissa, którego urzekły nauki buddyjskie i postanowił wprowadzić tę religię w swoim królestwie. W okolicy zaczęły powstawać buddyjskie klasztory, buddyjskie odosobnienia w jaskiniach, domy jałmużny i ... szpitale! Wszystko pięknie, tylko dlaczego tak często pada!?

      Kandy słynie ze Świątyni Zęba (Temple of the Tooth). Ale nie jest to żadne miejsce pielgrzymkowe dla dentystów, o nie! Chodzi o relikwię buddyjską – ząb Buddy przechowywany tu jako najświętsza świętość.
Ale my tym razem ani nie obeszliśmy jeziora, ani nie byliśmy „u zęba”, tylko skosztowaliśmy słynnego kandyjskiego keksa i ruszyliśmy w góry na świąteczną przejażdżkę. Przez pola ryżowe, przez plantacje herbaty, ku wodospadom, z dala od harmidru bożonarodzeniowego w centrum miasta.

      Okolice Ella kojarzone są z mitologicznym eposem hinduistycznym Ramayana. Opisuje on losy Boga Ramy, którego żonę Site zły demon Ravana porwał na Sri Lanke. Dzielny małżonek przy wsparciu brata Lakszmana i swego towarzysza Hanumana odbija ukochaną z rąk demona. Czy ktoś o tym pamięta podziwiając majestatyczne Wodospady Ravany lub szczyt Ella Rock (gdzie podobno Sita była więziona)? Równie majestatycznie prezentuje się zbudowany przez Anglików dziewięcioprzęsłowy wiadukt kolejowy, oblepiony turystami. Zresztą, cale Ella jest zapchane turystami. Idealna destynacja na rodzinne wczasy w tropikach. A dekadę temu była to mala, zapyziała mieścina...

      Sri Lanka na jogowo i ajurwedyjsko. Plaża, ziółka, masaże, zdrowa dieta. Tak też można w podróży!
A tak przy okazji Sri Lanki – dawniej Cejlonu – pojawia się zagadkowe słowo „serendipity”. Słownik etymologiczny podaje, że słowo to pochodzi od Serendip - dawnej nazwy właśnie Cejlonu, oznaczającej „wyspę zamieszkaną przez lwy”. I tu kolejna dygresja – Syngalezi, dominująca grupa etniczna Sri Lanki, wierzą, że ich praprzodkami byli księżniczka bengalska i lew (singh).
Ale wracając do „serendypności”. Cytując Wikipedię znajdujemy, że słowo to zostało użyte w baśni perskiej o trzech braciach, książętach z Serendip, których ojciec wysłał w podróż, aby poznali świat, wzbogacili swoją wiedzę i zdobyli doświadczenie. W czasie wędrówki dzielni bracia wykazali się swoją inteligencją, wiedzą, spostrzegawczością, zdolnością kojarzenia pozornie nieistotnych faktów oraz dochodzeniem do słusznych wniosków i ważnych odkryć.
Historia słowa serendipity jako pomyślnej mieszanki mądrości i szczęścia, została obszernie opisana w książce pt.: “The Travels and Adventures of Serendipity: A Study in Sociological Semantics and the Sociology of Science”. A jakże! Słowo to określające przypadki prowadzące do szczęścia nieposzukiwanego zagościło na dobre nie tylko w kulturze i sztuce, ale i w nauce i biznesie!

Ja nie wiem jak ludzie potrafią wytrzymać na wakacjach po kilkanaście dni w takich miejscach! Jestem tu 3 dzień i mnie już mdli od tych zachodów słońca na plaży, kłaniających się palm, turkusowej wody, ciepła, odpoczywania w cieniu. Tylko long drinków nie mam. Może jak bym miał, to by mi się podobało. Całe szczęście, że pojutrze jadę w dalszą drogę, bo by mnie chyba od środka coś rozsadziło... Iwona mi tu mówi, że jak opowiadam, że 8 miesięcy w roku podróżuję, to ludzie myślą, że siedzę w takich mdlących miejscach jak to... no i jak zwykle jestem niezrozumiany. Mówisz 'podróż', oni słyszą 'wakacje'.

Dzisiaj rozmawialiśmy z Iwoną na plaży o zmianach społecznych, o tym jak ludzie na Zachodzie zaczęli postrzegać swoje życie. Wnioski były mniej więcej takie, że kiedyś wystarczała norma. Ludzie byli szczęśliwy, nasi ojcowie, z tego, że było normalnie. Jechali przez życie na automacie, nikt się szczególnie nie zastanawiał nad tym czy praca mu się podoba, czy życie podoba, czy mieć dzieci, czy zakładać rodzinę. Po prostu ludzie brali od losu to, co dostawali.
Nowe czasy spowodowały emancypację jednostki z tłumu. Zaczęliśmy spostrzegać osobiste potrzeby i stawiać je ponad regułami współżycia społecznego. Nagle zaczęliśmy się zastanawiać, czy życie daje nam radość, czy jesteśmy szczęśliwi, czy lepiej się bawić, czy lepiej pracować i gromadzić bez końca. Kiedyś się nie zastanawialiśmy, jak owce w trzodzie, dziś już tak się nie da, bo spostrzegliśmy, że mamy 'Ja' i chcemy coś więcej od życia, niż tylko być owcą w stadzie.
To wprowadziło frustrację, bo się porównujemy do innych i sprawdzamy czy jesteśmy tak szczęśliwi jak być powinniśmy. Wchodzimy codziennie na tego cholernego facetbuka i sprawdzamy, czy pasujemy do tych, którzy publikują swoje zdjęcia z Malediwów. Kiedy okazuje się, że zabłądziliśmy w ślepą uliczkę, że życie nas nie cieszy, że praca obezwładnia, że rodzina ciąży, że starość bruździ zmarszczki i nadyma brzuch, to robimy coś, aby się wydostać i na chwilę złapać coś, co społeczeństwo nazywa dziś 'byciem szczęśliwym', czyli zrobić coś wyskokowego. A skoczę sobie na spadochronie, a pojadę kombajnem dookoła świata, a złowię takiego leszcza, jakiego złapał Stary Człowiek i mógł, a zrobię imprezę z kolegmi, jakiej świat nie widział, a... tylko wyobraźnia nas hamuje.
Ale taka akcja szybko się kończy i wracamy do kieratu. Przez tą akcję, normalne, nasze życie wydaje się być jeszcze bardziej szare i wpadamy w jeszcze głębszy dołek, więc ponawiamy 'akcje' bez końca, bo życie w dzisiejszych czasach wymaga od nas, abyśmy byli 'bardziej'. Już nie wystarcza zwykła fotka z wakacji, musi być selfie z wyidealizowaną pozą, noszącą znamiona super szczęścia i zabawy.
Sami sobie fundujemy ten wyścig szczurów, który nazywamy wolnością, wyzwoleniem, szczęściem, bo teraz przecież musi być lepiej...
Jakie remedium? Ano nie wiem. Ale wydaje mi się, że dobrym lekarstwem byłoby poświęcenie się jakiejś idei, hobby, celowi. Nie takie na hura, ale takie normalne, spokojne, długofalowe, bez oczekiwania zapłaty od losu, by robić, a nie biec do mety. Tak codziennie zrobić swoją porcję praktyki yogi, taj chi, biegania, modelarstwa, łowienia ryb, budowania wymarzonego kampera, zbierania znaczków, czyszczenia planety ze śmieci, czy chuj wie czego. Szukać środka, centrum, harmonii w emocjach, nadziejach, marzeniach. Zamiast dążyć do Super... czegoś.
To oczywiście trudne, ale Wschód nas uczy jak zrobić by nie przywiązywać się do efektów swojego działania. Jak robić yogę, bez szukania coraz to nowych asan, miejsc jej robienia, przydasiów z klocka, paska i super maty. Jak robić to samo, ale często, z zaangażowaniem i szukać w tym czegoś, czego biały od razu nie zauważy, bo patrzy na efekt robienia, a nie na robienie.

Każda pełnia Księżyca na Sri Lance jest świętem i dniem wolnym od pracy. Tegoroczna styczniowa pełnia (10.01.2020) to kolejna okazja, aby świętować rocznicę pierwszej z trzech wizyt Buddy na tej wyspie. Duruthu Perahera - religijna okoliczność jest (jak wszędzie na świecie) dobrą okazją do odpustowej zabawy i ucztowania. O północy organizowane są wielkie procesje, niczym karnawałowe parady, gdzie przedstawiciele lokalnych społeczności przygotowują program artystyczny i biorą udział w radosnym przemarszu łączącym najczęściej dwa klasztory lub świątynie buddyjskie. Te z kolei ozdobione są kolorowymi lampkami i świecą jak świąteczne choinki. Wzdłuż szlaku przemarszu parady nie brakuje straganów z przekąskami, zabawkami i wszelkim odpustowym dobrem.

Dziś kończy się moje „sanatorium”. Dwa tygodnie detoksu ajurwedyjskigo to za mało, aby nazwać to panczakarmą, ale na pewno ten czas wpłynął na poprawę mojego dobrostanu. Po diagnozie z pulsu i określeniu ewentualnych zaburzeń dosz (vatta, pitta, kapha) dostałam pudełeczko z ziołowymi preparatami i szczegółową rozpiskę ich zażywania. Łyczek toniku (brunatnego) przed obiadem i kolacją; pół łyżeczki proszku (brązowego) z ciepłą wodą po obiedzie i kolacji; 2 okrągłe pigułki (ciemnobrązowe) o godz. 9:00 i 16:00, popić ziołowym naparem przygotowywanym na świeżo każdego dnia. Tak samo jak wybitnie obrzydliwy w smaku gęsty odwar (ciemnobrązowy) do picia o 6:30 i 18:30. I jeszcze gorzkie tabletki (jasnobrązowe), 2 sztuki po śniadaniu i po kolacji. Głowa może rozboleć od spamiętania tego wszystkiego! Zabiegi obejmowały olejowe masaże (olej dobrany odpowiednio dla każdego według jego dosz) głowy i karku, całego ciała, a także stóp. Do tego przez 5 dni shirodhara, czyli lanie ciepłego oleju na czoło; okłady z ciepłych ziół zawiniętych w woreczki z tkniny (jak "stempelki"); nasya, czyli wciąganie oleju (brązowego, a jakże!) nosem, odkaszliwanie i wypluwanie; płukanie gardła naparem ziołowym, a na koniec – jak wisienka na torcie – 2 (brązowe) pigułki przeczyszczające. Do tego odpowiednia dieta - posiłki przygotowywane trzy razy dziennie ze świeżych produktów. I regeneracyjne spacerki po plaży... Niby żyć, nie umierać – ale już mnie nosi!
Czas ruszyć w drogę!

iwona kozłowiec & mariusz reweda



inne nasze podróże do Indii i po Azji: 1999, 2003, 2008, 2009, 2010, 2010, 2014 i po Azji: 2005, 2007, 2008, 2011, 2013, 2013, 2014, 2014, 2016, 2016, 2017, 2019, 2019.

FWT Homepage Translator