around the world travel - first stage
index witryny
strona główna
wstecz
Mariusz Reweda
info@kilometr.com
0601771523
profession:
tourist guide
IT specialist
car mechanic
traveller
passions:
faraway trips to distant lands
learning about the worlda
experience:
over 140000 km
travelled in 7 expeditions
each of them lasting from 2 to 7 months
KTM Adventure LC4
2004
the lightest vehicle
to travel
the most off-road machine
in the travel - standard
media patrons:
sponsors:

Optimus NIERUCHOMOŚCI
The first stage of my round-the-world trip is finished. It took 40 days to cover the distance of 14.000 kilometres. For me it was a completely new type of a journey. In fact, various means of transport change the way of seeing the world and its perception. Travelling by car and travelling by a motorcycle are two totally different experiences. As motorcycle riders we are also seen or perceived differently by the locals. In "wild countries", bikers are associated with the Don Quixote type rather than with sybarite travellers who are seated closed in the luxurious conditions of their 4WD's. When I was leaving Poland I was full of fears and even panic. When I later shared these feelings with my friends, they did not believe me and concluded that my sense of humour is always there. I must have the looks of a tough guy. My fear started to melt down only after we crossed Istanbul. Few days later I finally felt well in my new role of a biker. Today, after the trip is over and I am back home, I cannot imagine a Journey without my two-wheeler under my bottom. As any trip, also this one taught me a lot about the world. But I appreciate most what I have learned about myself.

Initially the plan was that I was supposed to go on my own, but it happened so that I started the journey with Tomek Cisak. We both use the same model of KTM motorcycle, but we did not share the spare parts reserves. On principle, each of us had to be self-sufficient. During any journey unpredictable things may happen, and we were not bound by the rule that "we start together, so we finish together".

             

The first stage is over. So far so good. It was not possible to cover all items of the itinerary which I had prepared. Never before had I planned a long-distance trip on a motorbike, especially on a hard-enduro type, so I slightly overestimated the mileage per day. To keep the deadlines planned for this trip we had to exclude a visit to Turkmenistan, which was initially included for this stage of the trip. We also had to skip Armenia due to political problems of the Caucasus region. At the beginning we had a hard time to cover the distances across Europe from Poland to Istanbul, just to start the proper trip, since October is a wet and cold month in Europe. And later on, just after the cold days had finished, we were thrown under the glowing sun of Iran. Another problem in our preparations for the trip was the fact that we overlooked certain formal requirements, which we failed to fulfil before the departure due to the lack of time and delays on the part of the agent who arranged our visas. We left Poland without visas to Pakistan and then we spent a lot of time in Teheran to obtain them. We also did not receive the Carnet de Passage (CDP) since our motorcycles most probably will not return to Europe. According to the suggestions of the PZMOT staff (Polish office responsible for the issuance of the document) we hoped for good luck and bribe-prone officials. However, due to the lack of CDP, in Pakistan we could not penetrate Balochistan and later we were completely stuck at the Indian - Pakistani border.

But although our time was limited and we had to argue with officials, by no means did we lose or miss anything. We spent a lot of time in Georgia and met these strange people of a nation so much similar to the Poles. We also penetrated areas around Ossetia, where with a lack of surprise (natural for travellers) we realized that the Russian - Georgian war is a subject much "blown up" by journalists. Azeri border officers did not allow us much time to cross their country, nevertheless we could formulate our own opinion about Azerbaijan. Next, we spend almost 3 weeks in Iran, and although this country had never been among my favourite destinations, I fell in love with its wonderful mountains, where we spent most of our time. In Pakistan we learned in detail about the network of police and military posts, as well as the new governmental guidelines to treat all tourists as "geese" set out for a pack of hungry wolves, for example, the Party of Fighting Balochistan. And India? On the border crossing there is a huge billboard where all visitors are informed that they are just entering the largest democracy in the world. I would formulate the slogan slightly differently, since for me it is the largest bureaucracy in the world.

And now it is time to come back to the down to earth reality. Time to plan next trips.

sie ma
mariusz



opis mojego motocykla
drugi etap podróży dookoła świata

                        
wieści jakie wysyłałem z trasy:

2008.X.11
Dojechaliśmy wreszcie do Gruzji, pisze z Batumi. Osiem dni jazdy od rana do wieczora na motocyklach przeznaczonych do terenu a nie na autostrady trochę nas wykończyło. Ciągle ścigamy sie z czasem. Wstajemy skoro świt, jak GPS pokazuje wschód słońca i szukamy noclegu po zmroku. Trochę jak w klasztorze motocyklowym. Maszyny miały małe usterki ale naprawialiśmy podczas przerw regeneracyjnych. Mieliśmy kilka wywrotek z powodu off-roadu na dojazdach do noclegowni na dziko, ale nic sie nie połamało. Średnie przebiegi dzienne wychodzą nam takie jak byśmy jechali Toyotą, nawet jeśli prujemy ponad 110km/h po autostradzie. Ale trzeba robić co 1.5 godziny odpoczynki z powodu bolących tyłków i zmęczenia uważnosci.

Przekraczanie granic motocyklem to słodkie życie, nikt nas nie sprawdza nawet kasków nie każą zdejmować. Do Gruzji wjechaliśmy w 30 minut, szybciej niż piesi i autobus rejsowy, a samochody stoją w kolejce po 4-6 godzin. Zapłaciliśmy tylko jeden mandat za prędkość w Serbii - 30zl.

Pogodę mamy wymarzona, jest chłodno ale deszcz nas omija. Nawet wieczorem po prysznicu jak wskakujemy do namiotów to zaraz potem zaczyna lać, ale kiedy siedzimy przy rakiji do pozna to jest piękny zachód słońca, jak wczoraj na klifie ponad M Czarnym za Trabzon. Dziś jednak musieliśmy trochę odpocząć od jazdy i robimy sobie pól dnia odpoczynku na plaży w Batumi. Rozbiliśmy namioty po prostu poniżej promenady i nikt nam nie przeszkadza. Zgodnie z tym co przewidywałem, im dalej od Europy tym z większym pobłażaniem i politowaniem ludzie patrzą na motocyklistów, jakbyśmy byli ofiarami wojennymi tułającymi sie po świecie. Policja przymyka oko, celnicy życzą szczęścia i poklepują po plecach, sprzedawcy w sklepach zaniżają ceny i nikt złego słowa nie powie. Na imprezie pożegnalnej czułem sie jakbym jechał na stracenie tak sie ze mną zegnali, a teraz myślę ze wyglądamy na cyrk stracencow.

Powoli wciągnąłem sie w rytm jazdy i zaczęło mi sie podobać. Od dziś kończymy dojazdówkę i zaczynamy podróż. Jednak juz wiemy, ze trzeba będzie wyrzucić z programu to i owo bo nie zdarzymy do Indii. Paradoksalnie samochodem podróżuje sie szybciej. Przed nami jeszcze treściwe 11000km i pewnie większy off-road niż mieliśmy na podjeździe pod klif w Turcji, co trzeba było bagaże wnieść na plecach, aby odciążyć motocykle.

Północna Turcja jak zwykle piękna i warta miliona zakrętów, mowie o odcinku od Zonguldak do Sinop. Potem to jednolite miasto przez kilkaset kilometrów, ale i autostrada. Istanbul wzięliśmy z kopyta i tylko chcieliśmy zrobić zdjęcie na moście nad Bosforem, ale okazało sie ze wjechałem pod prąd i w strefę wojskowa. Zdjęcia nie zrobiłem, ale policja pogroziła palcem. Szukanie noclegów motocyklem jest łatwiejsze i jak na razie trafiają sie nam perełki. Mam juz za sobą pierwsze małe choroby i zatrucia. To drugie z naszej winy, bo mieliśmy za duży wybór trunkow.

Niektórzy juz wiedza, ze Tomek zrobił zupę na litrze spirytusu, bo pomylił butelki plastykowe. Spirt wzięliśmy na kraje muzułmańskie aby rozrabiać z pepsi na long drinki, zostało jeszcze pól litra 95%. Teraz sie pilnujemy bo w rożnych butelkach mamy rożne trunki, od benzyny do kuchenki, przez wodę do prysznica, wodę do picia, spirt, olej, płyn hamulcowy itp.

Tomek tak w ogóle robi w naszej grupie za rozśmieszacza, a to zupa na spircie, a to przewrócony motocykl, a to przedni błotnik od ścigacza zamontowany do enduro, a to znów miejsce noclegowe z migdaląca sie para po sąsiedzku. Gość ma luz i dziś na przykład rozwiesił uprane gacie i skarpetki na publicznej plaży w Batumi. Ja luzu nie mam i używam gaci jednorazowych z flizeliny, takich dla kobiet poporodowych. Mój brak luzu widać szczególnie na zdjęciu wizy irańskiej. Bez szczypania sie mogę na granicy powiedzieć, ze ja do Osamy, na pewno uwierza.

Gruzja powitała nas pytaniami skąd znamy ruski i próbą sil słowem na stacji paliw. Potem było gościnnie. Ceny są dość wysokie, paliwo ponad 3zl. Ale oszczędzamy, codziennie jajecznica i zupa z wody, juz schudłem, może tez od trzęsawki na motocyklu. Batumi to królestwo mafiozów. Wiadomo granica Turcji i morze. Jak w Rosji kilka lat temu. Słabo czuje sie tu poprzednia epokę ZSRR, dużo słabiej niż na przykład na Ukrainie. Jutro jedziemy do Vardzi, wiec zobaczymy trochę interioru. Zamierzamy tez smyknąć, jak mówi Przemek z Poznania, koło Osetii, na drogę wojenna do Wladykaukazu. Tak aby zobaczyć czy sie przedrzemy. Bo samo dotarcie motocyklem do Indii to za małe wyzwanie, nawet bez carnetu de passage i wizy Pakistanu.

No cóż idę robić zupę i kilka zdjęć. Jakoś ani do jednego ani do drugiego nie mam zaciecia.


2008.X.25
Oj sie porobiło. Internetu nie bylo.

Od Batumi pojechaliśmy przez interior Gruzji, błoto i stromizny górskie, off-road pełną gębą, okazało sie ze Gruzja wcale lasami nie stoi to step i szutry. Obejrzeliśmy Vardzię, taka Kapadocja... podobna. Najlepsze, ze podjeżdżamy pod kemping przydomowy, a tu wala na nas kobita i facet z Niemiec, przyjechali takimi samymi motocyklami jak my. Kobitka pierwsza klasa, ma 1.5 metra a siada na motocykl co ja ledwo dostaje do ziemi nogami. Twarda sztuka. Było pijaństwo i swawole z lokalesami. Nawiedzeni ludzie. Jeśli myślałem kiedykolwiek, ze Polacy to ksenofoby, to nie znalem Gruzinow.

Potem Tbilisi i spanie pod cerkwią. Miasto na wskroś nowoczesne i szpanerskie. Zawalone samochodami, tak ze nie można nawet motocyklem przejechać. Pierwszej nocy przyjechali do nas lokalni motocykliści. Następnego dnia pojechaliśmy na drogę wojenna do Abchazji, zobaczyć czy Ruskie sie wycofały, a tam ich chyba nigdy nie było. Piękne widoki. Druga noc pod cerkwią w Tbilisi i zawitał adept na popa. Tomek nazwał go Igi Pop. Co trzecie słowo miał na H... Ale na prawdę nas rozweselał. Był synkiem popa z tej cerkwi.

Potem granica Azerbejdżanu i kłopoty. Po pierwsze dali nam tylko 3 dni na tranzyt, albo mamy zapłacić depozyt po 2000USD za motocykl, nie wiadomo czy oddadzą. Po drugie zrobiła sie afera bo Tomek miał mapę z Armenia, a oni są w stanie wojny. Nie pomogły tłumaczenia ani pomysł na wycięcie z mapy Armenii. Mapę nam zabrali.

W Baku odebraliśmy od konsula Polski paczkę z oponami i filtrami oleju. Była wymiana oleju w krzakach i olej w ziemie, tak ekologicznie podróżniczo. Gorąco, meszki, komary i hałas. Pełno ludzi wszędzie. Świat jest przeludniony, dopiero w Gorganach w Iranie była cisza. Potrzebna jest chyba wojna. Zawitaliśmy tez do konsula w Tehranie, aby dal list polecający do ambasady Pakistanu abyśmy mogli wizy zrobić. Ale Unia teraz kasuje 36EUR za takie druczki. Konsul był gość i dal za darmo. Jak sie okazuje nasi dyplomaci nie wiedza wiele o sytuacji politycznej w krajach w których sami siedzą i sąsiednich. Pytali nas o to co pytają zwykli ludzie z Polski, czy Gruzja jest bezpieczna, czy są leje po bombach, czy w Pakistanie porywają turystów itd. Żegnający nas w progu konsulatu ochroniarz, zapytał czy się nie boimy spacerować tak po Tehranie bez obstawy. Ale praca dyplomaty to nie dziennikarstwo, takich rzeczy nie musza wiedzieć. Znają sie za to na przepisach i juz wiem jak zrobić aby mieć dwa paszporty polskie.

Przed Tehranem zwiedziliśmy kupę gruzu gliniastego czyli zamki Asasynow. Ładne góry, szczyty powyżej 4000m n.p.m. W Tehranie spaliśmy w lesie, całkiem milo, pilnowała nas policja. Jazda po Tehranie motocyklem to jak pływanie kajakiem po piasku. Tyle samochodów. Ale wizy załatwiliśmy, odbieramy je w poniedziałek. Kupa papierów i przepychanki pod okienkiem.

Dalej pojechaliśmy przez Gorgany do Semnan i chcieliśmy wjechać na pustynie Dasht. Ale po noclegu w piachu i ruszeniu następnego dnia wjechaliśmy pod bazę wojskowa co tylko naczelnik miał mundur, reszta w dresach, a w Iranie nikt w dresie nie chodzi. Pewnie jakaś tajna baza. Oczywiście nas aresztowali. Zaczęło sie od zarekwirowania GPSow i motocykli. A skończyło sie na deportacji do najlepszego hotelu w mieście i przymusowego wzięcia pokoju. Obiad pełna klasa na koszt policji, mini barek w pokoju tez. Przesłuchiwania trwały cały dzien. Gadanie o dupie Maryni. Ale chyba sie gościom spodobałem bo weszliśmy na tematy polityczne, a chyba wiecie, ze USA to ja nie lubię i optuje za atomicą dla Iranu. Po obiedzie maglowali Tomka. Międzyczasie wypatroszyli nam motocykle. Zarekwirowali karty pamięci, aparaty, GPSy i wszystkie dokumenty łącznie z papierkiem od cukierków. Po nocy za 30USD na dwóch, oddali wszystko nienaruszone, ale z wyładowanymi bateriami, obejrzeliśmy razem mecz piłkarski w telewizji i wylewnie nas pożegnali. Sztrafu nie bylo.

Pojechaliśmy jednak przez pustynie, ale ominęliśmy bazę szerokim lukiem. Tomek nawet proponował aby podjechać pod bazę i udać ze zapomnieliśmy zmienić nastawy w GPSach, ale nie mieliśmy czasu na takie prowokacje.

Pustynia Dasht to pierwsza pustynie która mi sie podobała. Spaliśmy na słonym jeziorze. Kolory, krajobrazy, kształty i pustka wspaniale. Zwłaszcza po wizji spędzenia roku w pudle.

Potem pojechaliśmy do Yazd i wymieniliśmy wreszcie opony. Motocykle zrobiły sie lekkie i wreszcie sterowne, bo stare opony groziły juz wybuchem, takie łyse. Yazd cichy i spokojny, chociaż 533000 mieszkańców. Ale piątek i internet nie czynny. Piątek to jak niedziela w Europie.

Następny dzień to super off-road. Żartowaliśmy, ze jedziemy jak Czachor na wakacjach. Dopóki nie zrobiło sie na prawdę ciężko. Piach jak mąka i motocykle sie przewracają. Dobrze ze zmieniliśmy opony i jesteśmy lżejsi. Dojechaliśmy teraz do Esfahanu i siedzimy w hotelu tym samym co siedziałem z Iwoną 5 lat temu. Nic sie nie zmieniło. Trochę pozwiedzaliśmy. Spotkaliśmy Polaków. Może wieczorem wydębimy od nich trochę alkoholu. Ale ja twierdze, ze to studenciaki i nie wpadli na pomysł wzięcia spirtu do plastykowych butelek. Tomek nie chce sie zakładać, bo przed chwila sie założyliśmy i musiał zapłacić za obiad.

Jutro wracamy na dzień do Tehranu odebrać wizy Pakistanu. Potem jedziemy nad zatokę Perska. Nadal nie wiemy czy nas wpuszcza do Pakistanu i Indii bez carnetu de passage.

Zdrowie dopisuje, zwłaszcza z pomocą bioenergii słanej z Polski. Tylko ciągle mam problem z odparzeniami stop, nie nawykłem do spędzania całych dni w butach. Zdejmuje je na każdym postoju, ale i tak jest źle. Zatruć nie było, bo robimy gulaszowe zupy i jajecznice. Wolimy sami jeść. Dziś poszliśmy na obiad na baraninę, ale był kurczak. To dopiero drugi raz. Aha i raz u rodziny irańskiej co nas zgarnęła z wioski jak szukaliśmy noclegu na podmokłych polach nad Morzem Kaspijskim. Jeden z domowników pierwszy raz widział latarkę na czoło i chciał pożyczyć, założył ją na jedno oko, sądził chyba ze jest ginekologiem. Śmiać sie nie wypadało. Uparliśmy sie, ze spać będziemy pod namiotami, a to wstyd dla gospodarza. W nocy był monsun chyba i postawiliśmy namioty na dodatek pod dziurawa rynna. Przez mój namiot płynął potok. Ale nie odpuściliśmy i rano wyszliśmy na powietrze z uśmiechami. My wstajemy o wschodzie słońca, ale Irańczycy to spiochy.

Co jeszcze... Pojeździł bym Toyotą.


2008.X.31
Jest internet wiec pisze, ale krotko bo dzielimy sie nim z Tomkiem, a wolno chodzi.

Załatwiliśmy wreszcie wizy do Pakistanu, siedząc dwa noclegi w Tehranie w krzakach przy autostradzie. Pogoda zupełnie sie nam zdupcyła. Jest tak jak w Polsce w listopadzie. Czyli deszcz non-stop, temperatury niskie, raz nawet było koło zera.

Z Tehranu wróciliśmy do Esfahanu i pognaliśmy na zachód w kierunku Shusthar. Mieliśmy przepiękną trasę po górach. Cztery doliny i cztery razy w ciągu dnia serpentynami z 500m n.p.m. na 2100m n.p.m. Wspaniale krajobrazy górskie, zimno ale wtedy akurat nie padało. O mało straciłem kask, bo spadłby w przepaść. Po południu wpadliśmy w off-road w drodze na skróty. Piękna trasa na nasze motocykle, jazda na stojaka, jak Paris-Dakar. Mijaliśmy górskie wioski, zupełnie zapomniane w niesamowitych górach. Off-road robił sie coraz trudniejszy i Tomek położył sie w błocie. Motocykl do jednej kałuży a Tomek na plecy do drugiej. Chciał na spokojnie i wolno. Ale nie wyszło. Zahaczył kufrem o kamień. Znaleźliśmy za to ładny nocleg nad górskim strumieniem z ciepła woda. Tomek sie umył i można było popływać. Wokół takie dziwne skały jakby ploty. Na kilkadziesiąt metrów wysokie i 2-3 metry grube.

W nocy była taka burza, ze najstarsi irańscy górale nie pamietaja.

Rano ukrop i pojechaliśmy zwiedzać Chonqua-Zanbil. Piramida jak inkaska, ale jakaś bez energii.

Dalej autostrada nad Zatokę Perska. Przejechaliśmy przez tłustą ziemie. Przez 100km tylko rafinerie, wydobycie ropy, czarny dym, smród i rurociągi. Ale wreszcie ciepło. Nocleg znaleźliśmy niedaleko plaży, pomni przygód Bohdana. Ale i tak w nocy zwinęło nas wojsko. Kazali postawić namioty na terenie jednostki. Podobno mogli by nas ustrzelić snajperzy z Kuwejtu. A oni strzegą swoich turystów. Tak w ogóle straszny natłok ludzi. Po sto razy dziennie musimy odpowiadać na te same pytania. Jak sie zatrzymamy, nawet w pustce, to zaraz mamy obstawę. Nie można pójść w krzaki.

Dziś przejechaliśmy ponownie ponad 550km, czwarty raz z rzędu. Dojechaliśmy do Shiraz w deszczu, temperatura cos koło 8st.C Śpimy w hotelu za 15zl od osoby i grzeją grzejniki. Góry piękne ale pogoda do dupy. A zimno miało być tylko w Gruzji.

Jutro Persepolis i Pasargande. Potem górskimi ścieżkami do Pakistanu. Jak nas porwą to nic za nas nie płaćcie. Damy se radę. Najwyżej pozabijamy ich wszystkich. Stwardnieliśmy po takim natłoku przygód. Dziś posłucham sobie audiobooka, cos z Vern'a. Milo słuchać o cudzych przygodach.

Cóż to chyba tyle. Tomek dzwoni do domu, ja jakoś zasiedziałem sie w podróży i w ogóle nie myślę o Europie.


2008.XI.7
No i znowu sie podziało, a miało być juz pieknie.

Za Shiraz pojechaliśmy zwiedzać dawne stolice imperiów Cyrusa i Dariusza, czyli Pasargande i Persepolis. Oczywiście po słowach wielkie stolice, powinno być w ruinie. Kamień na kamieniu i trzeba wielkiej wyobraźni aby zobaczyć cos więcej. Wstęp po 0.50USD. W Iranie najlepsze to przyroda i ludzie, a nie zabytki.

Potem zatrzymaliśmy sie w górach aby zmienić olej w silnikach. Rano był mróz, nawet sandały Tomka uciekły. I teraz ciągle poluje na nowe.

Zła pogoda zmusiła nas do ucieczki na pustynie, tam było cieplej, a przy okazji po drodze mogliśmy odwiedzić wioski koczowników irańskich, cos cudnego, mają winnice i jest tam zupełnie jak w Chorwacji, ale inaczej.

Cóż dalej. Ano wjechaliśmy w zone militare, czyli cały pas przygraniczny z Afganistanem. Rząd irański chce ukryć swoje poparcie dla Talibow i udaje ze tez ma z nimi problem, turyści musza jeździć pod eskorta, Irańczycy nie. Poustawiali nawet spalone samochody blisko drogi, ale zapomnieli je podziurawić kulami. Stoją przykładnie zaparkowane, i nawet maja zamknięte drzwi, jeśli by sie ktoś w nich spalił to drzwi by były pootwierane.

Trzy razy uciekaliśmy eskorcie. Wreszcie zabrali nam paszporty, abyśmy nie uciekli. Zahedan kiedyś miłe miasto dziś nie jest do zwiedzania przez zachodnich turystów, chociaż nic sie nie zmieniło od tego co pamiętam. Tam zawsze byli uchodźcy z Afganistanu i tylko dodawali kolorytu temu miejscu. Przykro ze przewodnik Lonely Planet też wtóruje propagandzie i pieprzy o zagrożeniu. Spaliśmy na pustyni jak zwykle, jakoś nawet strzałów nie słyszeliśmy, a w Syrii tak.

Na granicy spotkaliśmy turystów na motocyklach i samochodami i tak jest do dziś, znaczy jest ich coraz więcej. Od ostatniej tu mojej wizyty szlak znowu jest popularny, widać juz niewielu wierzy w bzdety o bandytach Talibach.

Na granicy spaliśmy dwie noce. Jedna po irańskiej stronie, bo nie chcieli nas wypuścić bez carnetu de passage, druga po pakistańskiej bo nie chcieli nas wpuścić. Łapówki nie chcieli, próbowaliśmy na sile przez bramę, na tak zwana wydrę, ale nas złapali. Czy słyszeliście o kimś co próbował uciekać do Pakistanu! Dziwni są ci podróżnicy. Ilekroć spotykaliśmy podróżników z alkoholem, ci nam uciekali bo mieli carnet a nas zatrzymywano.

Od Taftanu (granica Pakistanu) mieliśmy jechać na południe do M. Arabskiego. Ale zabrali nam paszporty i kurier je zawiózł 700km przez pustynie do custom office do Queta. My wytargowaliśmy 3 dni na jeżdżenie po pustyni, oczywiście nie mówiliśmy ze zjedziemy z głównej drogi bo by nas aresztowali. Pojechaliśmy bez paszportów i dowodów rejestracyjnych. Oczywiście spaliśmy przy granicy afgańskiej i potem odnaleźliśmy piękne miejsce ze źródłem w górach, palmy, jezioro do kąpieli, ale jak w nocy oglądałem gwiazdy nadjechały dwa samochody. Na początku myśleliśmy ze to BLN (Partia Walczący Beludżystan), trochę nam włosy stanęły dęba, bo po co w nocy dwa wozy na bezludziu w górach. Ukryliśmy sie. Ale to policja nas szukała. Przyszli z kałachami w jedenaście chłopa. Długo marudzili ze dopiero co w tym samym miejscu zabili policjanta i farmera. Pytaliśmy czy turystę tez, ale nie znali sie na żartach. Areszt i jazda w nocy po zatłoczonej głównej drodze z wariatami za kierownica ciężarówek bez hamulców. Zajechałem eskorcie drogę motocyklem i przypomniałem sobie wszystkie brzydkie słowa po polsku jakie znam. Goście powinni mnie zastrzelić, ale oczywiście sie śmiali, bo pewnie wyszedłem na idiotę, tak twierdzi Tomek. Cos tam tłumaczyli, wiec zwiałem, ale za kilometr zatrzymali mnie na wojskowym posterunku. Nocleg na posterunku policji, ale o paszporty nie zapytali, I dobrze bo ich nie mięliśmy. Rano pojechaliśmy do Quety. Tam pól dnia na custom office aby wynegocjować jazdę do granicy Indii bez carnetu. Chcieli nas wysłać pociągiem, albo z obstawa, jeden gość od nich na każdym motocyklu. Oparło sie o Islamabad i jutro jedziemy w konwoju z samochodem z Polakami i jednym z obstawy w samochodzie. Mamy w planach ucieczkę w góry. W Queta spotkaliśmy 8 podróżników. Dwóch w Magirusie 56-cio letnim co wracają z Nowej Zelandii, dwóch w Mercedesie busie, dwóch na motocyklach, jeden w Lada Niva (Niemiec), jeden z plecakiem. Dziś kupiliśmy bardzo dobra whisky ze Szkocji z przemytu. Takiej dobrej jeszcze nie piłem. Będzie impreza, a nocujemy w hotelu Muslim, wiec może nas wyproszą. Wyobraźcie sobie tyle podróżników w jednym miejscu, a każdy z nich to ma charakterek i każdy jedzie dookoła świata. Bad Kissingen wysiada.

Co poza tym. Pakistan nic sie nie zmienił. Wspaniali ludzie, nic nie wiem o zagrożeniu. Ale trzeba uciekać podwójnie, od policji bo aresztuje i da eskortę i od BLN albo Talibow bo porwą albo zastrzelą. Mi sie podoba. Drogi fatalne, jest wreszcie off-road. Czuje juz moja prawdziwa ojczyznę - Indie i mam dobry humor. Jedzenie jak w Indiach, ceny tez. Tomek - nasz chłopiec do bicia przez los, ma kolejny problem, cieknie silnik, ale zostało 1200km, damy rade. Mam nadzieje ze za rok przyjadę tu z klientami aby pokazać im Pakistan i pojechać tam gdzie oczy niosą, a nie gdzie eskorta policji prowadzi, juz wiem jak ich omijać. Tylko carnet trzeba mieć. Gdyby nas chcieli porwać, to dawno by to zrobili, eskorta dwóch żołnierzyków z karabinami sprzed pierwszej wojny siedzących na odkrytym pick-upie nam nie pomoze.

Sadze, ze ostatnia depesza pójdzie z Amritsaru.

Szkoda ze Was tu nie ma, no ale ktoś musi zostać, bo jak by wszyscy ruszyli to by dopiero był balagan.


2008.XI.12
Iwona napisała, ze robię cos niezwykłego. Pewnie z perspektywy Europy tak to wygląda, ale dla mnie tu nic niezwykłego prócz meszek na pustyni w listopadzie nie ma. Zwłaszcza kiedy spotykam innych podróżników wkładających więcej serca w wyprawę i mających więcej przeciw niż za tym aby jechać. Na przykład para z Anglii na starym BMW (motocyklu). Jada dookoła świata, a kobita jest niewidoma. Straciła wzrok dość niedawno i nie umie jeszcze być samowystarczalna. Facet ma dużo pracy przy niej, nawet do ubikacji musi ja zaprowadzić i nakierować na narciarza, bo może wdepnąć w dziurę tureckiego kibla, a ręką przecież nie namaca. Przy każdym wsiadaniu i zsiadaniu z motocykla to samo. To jest wyzwanie. Tomek sie zastanawiał po co kobita jedzie skoro nic nie widzi. Sądzę, ze świat jej sie rozszerza w innych zmysłach. Zwykli ludzie są uzależnieni od bodźców wzrokowych, chociaż to nasz najmniej precyzyjny zmysł. I częściowo ograniczamy inne impulsy, które dla niewidomej kobity na motocyklu pobudzają wyobraźnie bardziej niż nas obrazy.

Iwona tez pisze, ze za kilka tygodni nasz mistrz yogi w Indiach obchodzi 90-te urodziny. To jest niesamowite, ze ciągle zazdroszczę mu kondycji. A miałem jechać 5 lat temu na jego 85-te urodziny bo sądziliśmy, ze to ostatni moment aby zobaczyć uśmiech Iyengar'a.

Tak właśnie podroż dobiegła końca. Siedzimy w Amritsarze w Indiach. Za 5 dni Tomek leci do domu, podobno rodzina za nim tęskni. Może skoczy jeszcze ze mną na chwile do serca Indii - Varanasi. Sprawy nie do końca poukładały sie po naszej myśli, bo motocykle zaaresztowano na granicy indyjskiej, stoją w garażu. Musimy zrobić carnet de passage to nam je wydadzą. Pewnie sam je odbiorę za kilka dni jak wrócę do Amritsaru z klientami i postawie w domu naszego znajomego w Amritsarze. Z granicy do miasta jest około 30km, pojechaliśmy taksikiem w sześciu z bagażami. Ja miałem cztery duże reklamówki i Tomka na kolanach na przednim siedzeniu. Kiedy kierowca zmieniał bieg Tomek musiał sie lekko unosić bo lewarek miał pod tyłkiem. Po długim szukaniu hotelu, bo ceny w Indiach podskoczyły, znaleźliśmy norę w centrum i wczoraj zrobiliśmy sobie moje urodziny z flaszeczka Black Doga.

No tak ale wcześniej byliśmy w Quecie. Jeszcze tego samego wieczoru, którego pisałem list, zrobiliśmy sobie spotkanie podróżników na obcej ziemi. W sumie było 11 osób, razem z nami. Późnym wieczorem dojechała jeszcze para z Australii na rowerach, jada juz rok. Cóż za wyczucie czasu.

Następnego dnia wyruszyliśmy sami, nie musieliśmy uciekać naszemu konwojentowi, bo goście z Polski w których samochodzie miał jechać, zrobili go w balona, zresztą na jego zyczenie.

Pojechaliśmy główna na południe do Indusu. Przez góry policja ciągle wysyłała za nami eskortę na pick-upie, a my ciągle uciekaliśmy. Raz wzięliśmy kąpiel w źródlanej, cieplej wodzie w górach, pod obstawa karabinierów oczywiście. Wieczorem Tomek czul sie kiepsko po zatruciu alkoholem albo pakistańskim żarciem, ale jedliśmy i piliśmy to samo, tylko w rożnych ilościach. Zatrzymaliśmy sie w Jackobabad. Policja dala nam na noc dwóch parazitków do ochrony. Po kielichu poszliśmy na stare miasto, jak ktoś z Was nie był w dzikich krajach to trudno mu będzie sobie takie miejsce wyobrazić. Najbliższe skojarzenie to piekło na ziemi. Ochroniarze poszli za nami oczywiście, jeden na mopedzie piłował sprzęgło aby nadążyć. Kupiliśmy pakore (obtaczane w cieście warzywa smażone w głębokim oleju) od albinosa i wróciliśmy do hotelu.

Rano wyrwaliśmy do przodu i skręciliśmy na północny wschód wzdłuż Indusu do Indii. Tam nauczyliśmy sie agresywnej jazdy motocyklem enduro po dzikich wąskich drogach. Ja lubię wyzwania, wiec sie starałem szybko nauczyć, wyprzedzania ciężarówek, traktorów, riksz, osobówek, rowerów, wozów zaprzężonych w woły, osły, wielbłądy, rowerzystów i pieszych tak jak sie dało, na wszystkie sposoby. Często po żwirowym poboczu blisko 100km/h, czasami przez stacje paliw miedzy dystrybutorami, raz nawet przez podwórko chłopa. Rzecz jasna, ze eskorta zostawała w tyle zanim włączyłem 3 bieg. Zatrzymywali nas za następne kilkadziesiąt kilometrów wybiegając na drogę i rozkładając ręce. Marudzili, ze to bardzo niebezpieczny region i musza nas eskortować, a my im uciekamy. Kazali jechać za sobą i kiedy wsiadali do samochodu dawałem w palnik i tyle mnie widzieli. Oni wiec dzwonili do następnego posterunku i komedia sie powtarzała za następne kilkadziesiąt kilometrow.

Jazda była wyczerpująca fizycznie, bo lepki upal, i psychicznie bo to trudny sport. Sadze, ze jak by nas kręcili z helikoptera to można by ten film sprzedać do TVN Turbo i mieliby oglądalność, zwłaszcza odcinki wyprzedzania przewróconych ciężarówek po polach jak kurz idzie w powietrze. KTM to super motocykl do agresywnej turystyki po dziurach, ale zrobiony z gownolitu, to prawda. Żaden inny by tego nie wytrzymał i żaden inny nie ma takiego bubla zamiast silnika. Wieczorem czuliśmy sie z Tomkiem jakbyśmy przez cały dzień nieśli 30kg plecak na grzbiecie, stres sie zgromadził w mięśniach barków. A spaliśmy na pustyni Cholistan. Ostatni spokojny nocleg na bezludziu i ostatni w namiotach.

Następnego dnia mieliśmy powtórkę na dystansie 500km i zanocowaliśmy na przejściu granicznym w tanim hotelu. Po raz kolejny przejeżdżałem przez Lahore po ciemku. Koszmar ze snów niemieckiego policjanta. Zatęskniłem za bałaganem w Tehranie.

Rano odebraliśmy nasze paszporty od konwojenta, co chciał nas jeszcze naciągnąć na 120USD. Biedny, mały człowieczek, nie mógł wiedzieć, ze motocykliści bywają agresywni jak ich sie chce wydymać. Za to celnicy pakistańscy wykazali sie sprytem. Wiedza, ze wszyscy bez CDP jadący do Indii, wracają zaraz z powrotem wydaleni przez celników indyjskich. Wiec doradzili nam abyśmy wjechali na przejście graniczne 15 minut przed jego zamknięciem. Wtedy zanim celnicy indyjscy sie zorientują to Pakistan zamknie bramę bo po 15:30 idą do domu. Wtedy hindusi musza wbić nam pieczątki wjazdowe i cos zrobić, bo na przejściu granicznym nie wolno spać, wiec wydalenie następnego dnia rano nie ma sensu. Tak tez zrobiliśmy. Celnik pakistański pozbył sie problemu, a my zrobiliśmy sobie problem w Indiach, zaaresztowali nam motocykle do garażu, do czasu jak przywieziemy CDP. Stać mogą 6 miesięcy, potem trzeba zapłacić cło. Jak tylko zobaczyliśmy Bangladeszmena na granicy indyjskiej to od razu wiedzieliśmy, ze będzie problem. Bangladeszman sie cieszył na nasz widok, a ja chciałem go walnąć, ze jest zwiastunem kłopotów. Bo skoro oni nie przejechali to my tym bardziej nie damy rady. Pamiętacie Bangladeszczów w BMW X5, co chcieli w 5 dni dojechać do ojczyzny, nie pamiętam czy o tym pisałem. Otóż stoją juz 6 dni bo zaaresztowali im BMW.

Celnicy trochę krzyczeli, my tez, ale skończyło sie dobrze. Zwłaszcza, ze chcieliśmy zostawić motocykle a nie jechać nimi po Indiach. Chociaż przeszło mi przez głowę aby zrobić rajd motocyklowy na czas, po drogach dzikich krajów. Ciekawe czy znaleźliby sie chętni. Odsetek zabitych byłby większy niż na Paris-Dakar.






Jeśli ktoś zechce przekazać jakiekolwiek fundusze na cel kolejnego etapu tej podróży, proszę o wpłatę na konto poniżej (nie zapomnijcie napisać swojego nazwiska w tytule przelewu), postaram odwdzięczyć się tak jak potrafię:
Mariusz Reweda
ul. Lipowa 134
72-003 Wołczkowo
74 1030 0019 0109 8513 9491 0012
zdjęcia:
Mariusz Reweda
i
Tomek
Cisak


pokój w Amritsarze



ciężarówka pakistańska



spotkanie podróżników w Queta



56-cioletni, podróżniczy Magirus





tereny walczącego Beludżystanu



na lewo Afganistan





tankowanie z beczki



w środku zbiegowiska nasze motory



kamper z Niemiec, też dookoła świata



Pasargande



Persepolis



twierdza w Shiraz







wybrzeże Zatoki Perskiej/Arabskiej





Tomek ćwiczy skoki do błota





śniadanie na mrozie



Esfahan nocą









stare ciężarówki amerykańskie



z wizytą u Irańczyków



platformy Baku



no i kto zgadnie jaki to wóz?





dalej już Czeczenia





Vardżia



libacja z Gruzinami i ich wredne wino

















ulice Amritsaru



granica Indii



niewidoma kobieta z mężem jadą do Australii



wszyscy nas lubią



ulice Quety



Super Tenera zbyt obciążona



i jak tu zatrzymać tych muzungu







dolina Alamut pełna chmur



z wizytą w polskim konsulacie w Baku



Igi pop na kolacji u nas



promenada Batumi